rozdział 36

85 7 3
                                    

Znowu śnił.

Znowu tam był, w zalanej wodą jaskini, sam w ciemności, ale za to z ręką, dwiema rękami, zaciśniętymi mocno na rękojeści miecza. Dopóki tylko miał miecz, nie musiał się bać niczego. Znowu stał po kostki w wodzie, rozglądając się i nasłuchując uważnie, gotowy na spotkanie ze zgubą czającą się w mroku.

Po kamiennym wnętrzu jaskini poniósł się echem plusk i Jaime odwrócił się w tamtą stronę, tym razem szybciej niż poprzednio dostrzegając w mroku kobiecą sylwetkę. Kobieta ze snu miała na sobie ciemnoszary płaszcz z kapturem, który osłaniał jej twarz, ale nie oczy, nie oczy, które żarzyły się w ciemnościach niby dwa węgle w kolorze zimnego błękitu. Jaime przypomniał sobie opowieści o Innych i zrobiło mu się sucho w ustach, ale nadal nie wypuścił miecza z ręki. 

Jaime czuł, jak wraz z bronią wracała mu pewność siebie. W tym momencie w blasku odbijającym się od falującej tafli wody, jedynym źródle światła, dostrzegł wykrzywione w przerażającym uśmiechu usta kobiety. Jej skóra była blada i poznaczona siatką białych blizn, oczy nadal lśniły nienaturalnym błękitem, a palce były pokryte szramami, pozostałościami ran, które musiały niegdyś sięgnąć kości.

– Wróciłeś, Królobójco – odezwała się kobieta głosem, który przeraził Jaime'a bardziej niż wszystko, z czym się do tej pory zetknął. Niski, skrzeczący charkot przypominał bardziej trzask łamanych kości niż dźwięk wydobywający się z ludzkiego gardła. – Czy przyprowadziłeś ze sobą moje córki? Czy przyszedłeś zwrócić mi Aryę i Sansę? – syczała, a Jaime prawie wypuścił miecz z ręki.

– Lady Stark? To niemożliwe, ty przecież nie żyjesz... Poderżnęli ci gardło w Bliźniakach, przysięgło to nie mniej jak dwudziestu Freyów! – Oblał go zimny pot, a wnętrze dłoni miał tak śliskie, że naprawdę musiał uważać, by nie stracić miecza.

– Jesteś tego pewien? – kontynuował trup i wtedy Jaime dostrzegł, że kaptur kryje nie tylko przerażające oczy tego stworzenia, ale także straszne rany na wpół zgniłych policzkach i pod oczodołami. – Czy przysiągłbyś, że twoi sojusznicy zrobili to, co do nich należało? Czy przysiągłbyś tak samo, jak przysiągłeś, że sprowadzisz do mnie moje córki?

Freyowie nigdy nie byli moimi sojusznikami – pragnął powiedzieć Jaime, ale zorientował się, że zaschło mu w ustach. A twoich córek nie było w Królewskiej Przystani, gdy tam dotarłem. Mógłby błagać, ale wiedział, że potwór, którego ma przed sobą, i tak go nie wysłucha. Poza tym jeżeli miał zaraz zginąć, to nie na kolanach, tylko dumnie wyprostowany i z mieczem w ręce.

Stwór, który był niegdyś Catelyn Stark, wyciągnął przed siebie długie jak szpony paznokcie i –

Jaime obudził się, łapiąc oddech gwałtownie jak człowiek, którego uratowano właśnie przed utonięciem.

Brienne była przy nim i próbowała go uspokoić. Dotykała jego ręki i coś mówiła, ale jej głos był dziwnie zniekształcony i Jaime wrócił do rzeczywistości dopiero, gdy zatrzymał wzrok na szpecącej jej twarz pozostałości po walce z Kąsaczem.

– Jaime? – odezwała się ponownie Brienne, a on spoglądał w jej niebieskie, naturalnie niebieskie oczy, wyczuwając, jak serce wali mu pod kolczugą i złościł się na siebie za to, że pozwolił, żeby zwykły koszmar tak na niego wpłynął. – Jaime, słyszysz mnie?

– Słyszę – stwierdził krótko, podnosząc się.

Brienne odsunęła się i ukucnęła obok niego, wciąż spoglądając z niepokojem. Nie był w stanie spojrzeć jej w oczy, więc jedynie odwrócił wzrok i stwierdził sucho:

Oathkeeper || Game of Thrones | BraimeOù les histoires vivent. Découvrez maintenant