rozdział 1

249 16 18
                                    

Brienne obejrzała się za siebie, gdzie między drzewami połyskiwał odblask od ogniska, tym wyraźniejszy w zapadającym zmroku. Zatrzymali się na noc na skraju lasu – niezbyt daleko od głównego traktu, ale wystarczająco, by byli całkowicie osłonięci przed spojrzeniami przejeżdżających drogą i mogli mieć nadzieję, że w nocy nikt im nie przeszkodzi. Od miejsca, w którym robili obóz dobiegały śmiechy i głośne rozmowy, ale wszyscy byli zajęci sobą i po chwili kobieta odwróciła się, wchodząc głębiej między drzewa.

Kiedy późnym popołudniem zrobili postój, żeby napoić konie, udało się znaleźć dla niej koszulę, spodnie i mocno znoszony, ale pasujący na nią kaftan, a maester Qyburn zszył i opatrzył jej ranę na szyi, którą zostawiły niedźwiedzie pazury i teraz marzyła tylko o tym, żeby choć trochę ochlapać się w płynącej kawałek dalej rzece. Nie chciała przegapić okazji do kąpieli, zwłaszcza, że nie wiadomo było kiedy trafi się kolejna. Stojąc już nad brzegiem rzeki odwróciła się jeszcze z nadzieją, że odeszła odpowiednio daleko i że nikomu nie przyjdzie do głowy pójść za nią i po rozebraniu się powoli weszła do chłodnej wody, drżąc lekko.

Pod powiekami natychmiast wezbrały jej od dawna wstrzymywane łzy i Brienne zaszlochała cicho, pociągając nosem. Przy Jaimem i jego eskorcie nie chciała sobie pozwolić na płacz, ale teraz, gdy była sama, nagromadzenie wszystkiego, co się wydarzyło w przeciągu kilku ostatnich dni, musiało znaleźć ujście.

Jaime siedział przy ognisku, wpatrując się w płomienie i bezcelowo rozgrzebując popiół patykiem. Pozwalał myślom błądzić swobodnie, nie potrafiąc na długo odpędzić tych dotyczących Dziewicy z Tarthu. Nie chciał sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby nie zdążył jej na pomoc. Przecież ta bestia niechybnie by ją zabiła. Mężczyzna westchnął. Choć od początku oboje pogardzali sobą nawzajem, nie dawało się ukryć, że sporo razem przeszli i zawiązała się między nimi pewna nić porozumienia. Jaime westchnął i przeniósł wzrok na miejsce pod drzewem, w którym wcześniej siedziała Brienne, ale teraz jej tam nie było. Rozejrzał się za nią, a nie mogąc nigdzie znaleźć, wstał powoli, po drodze wrzucając gałąź do ogniska.

Brienne stała zanurzona w wodzie do pół uda, myjąc się dokładnie. Wierzchem dłoni otarła oczy, zachodzące łzami i zaszlochała cicho, pociągając nosem, ale zamarła w bezruchu, słysząc gdzieś niedaleko wołanie i odwróciła się powoli, czując narastające przerażenie. Była pewna, że odeszła wystarczająco daleko.

– Brienne?! – zawołał jeszcze raz Jaime, wychodząc spomiędzy drzew, a widząc ją stojącą w rzece, zupełnie nagą, natychmiast zamknął oczy, płonąc rumieńcem i wycofał się o kilka kroków, stając z powrotem za najbliższym drzewem. – O Bogowie – westchnął cicho, opierając się plecami o korę.

Kobieta pisnęła po dziewczęcemu, gdy tylko go dostrzegła i natychmiast zanurzyła się po szyję w wodzie, uważając tylko, żeby nie zamoczyć świeżo zszytej i opatrzonej rany. Ochlapała sobie jeszcze wodą twarz, żeby nie mógł dojrzeć tego, że płakała.

– Czyli... wszystko w porządku? – dopytał dla pewności Jaime, nie ruszając się z miejsca.

– Tak! Tak – odpowiedziała mu odrobinę zduszonym głosem, drżąc z zimna w chłodnej wodzie. Zaczerwieniła się ze wstydem, kryjąc twarz w dłoniach. Owszem, widział ją już nago, wtedy, w łaźni, ale to było co innego. Jaime zacisnął powieki, tak samo zawstydzony. Gdy wtedy w łaźniach Harrenhal tak gwałtownie się poderwała, wychodząc z wody, był zbyt wymęczony bólem i gorączką, żeby zwracać uwagę na jej atuty. Teraz miał wszystko jak na dłoni, nawet jeśli przez ułamek sekundy niewiele zdążył zobaczyć.

Brienne przygryzła nerwowo dolną wargę i na moment zamknęła oczy, do których znowu napłynęły łzy. Nie chciała mu się tak pokazywać, ale woda była lodowata. Kobieta trzęsła się z zimna. Na pewno nie zamierzała też ryzykować choroby z wyziębienia.

Oathkeeper || Game of Thrones | BraimeOù les histoires vivent. Découvrez maintenant