70

773 46 74
                                    

♪♪♪ „Wieczorne spacery”

Szliśmy chodnikiem, do domu Bakugo. Wiał lekki, zimny wiatr, na chodnikach i trawie leżał jeszcze śnieg, a jedyne światło na drogach to lampy świecące na pomarańczowe kolory. Trochę bałam się że ktoś za nami idzie, ale próbowałam nie zadręczać tym myśli.

- Bałeś się mojej mamy? - zapytałam, po długiej ciszy. On się na mnie spojrzał.

- Nie no co ty! Ona nie jest straszna! Nie, w ogóle się nie bałem! - przełknął głośno ślinę. - Trochę się bałem.

- Dlaczego? - lekko się zaśmiałam.

- A nie wiem. Mogłem powiedzieć coś, co jej się nie spodoba. - poprawił swoją czapkę, by daszek zakrywał jego czoło.

- Ona uważa cię jako mojego najlepszego przyjaciela, nie żartuj sobie. - szturchnęłam go w ramię moim łokciem. - Jedyne co możesz powiedzieć i jej się to nie spodoba, to że nie lubisz starej muzyki. Ona ma świra na tym punkcie. Może kłócić się z tobą że dzisiejsze piosenki to ściek.

- To mi nie grozi. - westchnął.

- Zastanawiam się, czemu zależy ci na tym by nie powiedzieć nic złego przy mojej mamie.

- Wiesz... - schował ręce w swoje kieszenie od kurtki. - Jesteś moją kumpelą.

- To jedyny powód?

- Mhm.

- Dobra, zmiana tematu, co weźmiesz z twojego domu? Na nockę?

- Piżame, ostre chipsy które mam jeszcze w pokoju niezjedzone... - wyjął ręce z kieszeni i wymieniał na palcach. Potem znów schował dłonie spowrotem. - Mam nadzieję że wiedźma nie zeżarła. Ładowarkę jeszcze zabiorę. Je*any telefon, zdechł ciota.

- Wypraw mu pogrzeb. - zażartowałam.

- Dla takiej cioty nie warto. - głośno westchnął. - Chyba tylko dla siebie wyprawię pogrzeb.

- Dla nikogo innego nie? Nie wiem, dla ważnej ci osoby? Albo typu piesek?

- Hmm... - zamyślił się.

Było już widać jego dom. Świeciły się w nim światła, czyli jego rodzice są w domu. W pobliżu gdzieś szczekały psy, nadawało to bardzo sąsiedzkiego klimatu. Gdzieś nawet pachniało kiełbaskami, pewnie ktoś wyprawiał grilla. Chciałabym by mnie zaprosili, zjadłabym sobie kiełbaski. Postanowiłam że gdy przyjedzie lato lub cieplejszy dzień we wiośnie, urządzę grilla i zaproszę całą klasę.

- Jest jedna osoba której też wyprawił bym pogrzeb. - powiedział po chwili ciszy.

- Kto to taki? - zaciekawiłam się.

- T... - nie dokończył, bo wpadł w niesamowity kaszel. Stanął i lekko się schylił by to odkaszlnąć. - KU*WA COŚ MI WPADŁO DO PŁUC JAK KU*WA!

- Co!? Jak pomóc!? - spanikowałam. - Eeee... PODNIEŚ RĘCE DO GÓRY!

- To nie pomaga nigdy! - powiedział przez kaszel. - Jak byłem małym szczylem to się nadal dusiłem!

- Aeee, no to nie wiem, może...! - już chodziłam cała roztrzęsiona bo bałam się że mu się coś stanie.

- KHYHY. - uderzył się jeden raz zwiniętą pięścią w klatkę piersiową, i kaszel przestał mu dolegać.

- JAK TY TO DO CHOLERY JASNEJ ZROBIŁEŚ!? WYGLĄDAŁEŚ JAKBYŚ MIAŁ TU ZGINĄĆ!

- Nie wiem, zbytnio mnie to nie obchodzi. - wzruszył ramionami, zupełnie jakby sekundę temu się nie dusił. - Po prostu mam zajebiste pomysły i już.

𝗖𝗵𝗲𝘀𝘀𝗲 𝗰𝗮𝗸𝗲 || boku no hero academiaWhere stories live. Discover now