24. Twoja skóra

535 31 20
                                    

piątek, 10 grudnia

Pijąc kolejną szklankę whisky, Filip wpatrywał się w stojącą przy łóżku dużą, czarną walizkę na kółkach. Była wypchana do granic możliwości i miał wrażenie, że podwoiła swoją objętość, a jeden niewłaściwy ruch sprawi, że po prostu pęknie. Spojrzawszy na złocisty trunek w szklance, Filip zamknął drzwi do sypialni i wrócił do salonu.

A więc to już jutro. Im bliżej wylotu, tym jednak większe miał wątpliwości. Co, jeśli na obcej ziemi będzie wciąż czuł się tak, jak tutaj, w Polsce? W Warszawie mógł przynajmniej spotkać się z Maćkiem, Łukaszem lub którymkolwiek z innych bliskich znajomych. W Londynie też miał kilku kolegów, ale nie utrzymywał z nimi większego kontaktu. Może porwał się z motyką na słońce z tym wyjazdem?

Wziął do ręki leżący na marmurowym blacie bilet. To był szalony pomysł, doskonale o tym wiedział. Ale musiał coś zrobić, bo czuł, że zwariuje. Nawet, jeśli miał odciąć się od dotychczasowego życia. Mówią, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. I tej zasady miał zamiar się trzymać.

Wyłączył telewizor, gdzie dwóch polityków prowadziło ożywioną dyskusję na temat związany z podwyższeniem kwoty wolnej od podatku. Włączył jakąś randomową playlistę na spotify i usiadł w fotelu, uprzednio odstawiając szklankę na stół. Odchylił głowę do tyłu, wsłuchując się w jakiś jazzowy utwór, którego nie znał. Wcześniej trochę żałował, że nie zrobił jakiejś małej pożegnalnej imprezy, ale taki spokojny wieczór też był całkiem miły i pozwoli mu się odstresować.

Nie cieszył się owym spokojem zbyt długo. Godzinę przed północą usłyszał ciche pukanie do drzwi. Początkowo myślał, że może to nie pukanie, tylko czyjeś kroki na korytarzu, toteż nie ruszył się z miejsca. Ale wtedy dźwięk stał się głośniejszy. Westchnął, wstając z fotela. Miał tylko nadzieję, że nie byli to Maciek lub Łukasz, chcący przekonać go w ostatnim momencie, żeby nie wyjeżdżał. Dopił resztkę whisky i po drodze odstawił szklankę na blat. Otworzył drzwi i wstrzymał oddech.

- Cześć - trzęsąca się z zimna i nerwów Julia patrzyła na niego ze skruchą.

- A ty tu czego? - prychnął.

- Musimy porozmawiać - wyminęła go w drzwiach i znalazła się w środku. Jej wzrok napotkał leżący na blacie bilet i zdała sobie sprawę, że ten wyjazd to jednak poważna sprawa.

- Ktoś pozwolił ci tu w ogóle wejść? - zapytał, spoglądając na nią wrogo.

- Przestań już - zmarszczyła brwi.

- Dobra - wywrócił oczami. - Mów, o co ci chodzi i żegnam.

- Nie wyjeżdżaj - poprosiła. Filip ani drgnął, wciąż patrząc na nią jak na intruza. W pewnym momencie zaśmiał się gorzko, mówiąc:

- O, a skąd ta nagła zmiana? Tydzień temu mówiłaś co innego.

- Myliłam się - powiedziała stanowczo. - To, co robisz jest nieodpowiedzialne i zwyczajnie durne.

- Co cię to w ogóle obchodzi? - skrzyżował ręce na piersiach.

- Nie chcę, żebyś przeze mnie marnował sobie życie.

Filip zaczął się śmiać. Jednocześnie patrzył na Julię tak lodowatym spojrzeniem, że poczuła przebiegający po plecach dreszcz.

- Już dawno je sobie zmarnowałem - powiedział w pewnej chwili. Podszedł do blatu, gdzie stała butelka whisky i wypełnił trunkiem szklankę. - Kiedy zagadałem do ciebie w tym pieprzonym barze w Mediolanie.

W tej chwili nie żałował swoich słów. Wypił duszkiem whisky i odstawił szklankę z hukiem na blat. Musiał przyznać, że Julia go zaskoczyła. Tydzień temu dobitnie dała mu do zrozumienia, że nie ma zamiaru zatrzymywać go w Polsce. A teraz przyjeżdża do niego dzień przed wylotem prosząc, by został. Ale choćby padła przed nim na kolana, nie miał zamiaru się ugiąć.

Twoja skóra || Taco HemingwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz