31. Tutto bene

351 30 1
                                    

piątek, 24 grudnia

Spaghetti z małżami spakowane, lasagne z tuńczykiem jeszcze musi przestygnąć, panettone... Boże, jak ja mam to zapakować? Julia wpatrywała się w stojące na kuchennej wyspie jedzenie i dopiero teraz dotarło do niej, że chyba przeceniła swoje możliwości. I jeszcze będzie musiała zabrać prezenty. Może powinna wyciągnąć walizkę albo coś.

Leżący na blacie telefon zaczął dzwonić - ojciec próbował połączyć się z nią na messengerze. Odebrała od razu.

- Buon Natale! - na ekranie pojawiła się jego uśmiechnięta twarz. Na głowie miał czapkę Mikołaja, w której wyglądał przekomicznie.

- Ciao, papa - odparła radośnie. - Buon Natale!

- Widzę kolczyki w twoich uszach - powiedział zadowolony. - Pasują ci.

- Tak, dziękuję raz jeszcze! - rzekła, siadając na sofie obok śpiącej Alby. Westchnęła. - Mój prezent pewnie jeszcze nie przyjechał? Wiedziałam, że zbyt długo zwlekałam z wysyłką.

- A jak myślisz, czym przygotowuję kolację? - pan Accardi przesunął telefon, ukazując w tle komplet noży marki Gerlach, stojący w granitowym bloku. Jednym z nich akurat kroił mięso.

- Dotarły! - Julia pisnęła. - I jak się sprawdzają?

- Perfettamente - odparł. - Ostre jak chlamydia.

Julia wybuchnęła gromkim śmiechem.

- Jak cholera, tato - poprawiła go. - O której przychodzi Bianca?

- Powinna być lada moment, więc będę kończył - powiedział. - Ucałuj Filipa i jego mamę.

- Tak zrobię. Buon Natale, papa!

Rozłączyli się. Julia spojrzała na zegarek - było wpół do szóstej, czyli najwyższa pora się zbierać. Westchnęła. Niby wczorajsza spontaniczna rozmowa z mamą Filipa pomogła jej się trochę odstresować, ale dzisiaj znów poczuła ukłucie nerwów. Uważała, że choć zrobiła na pani Annie dobre pierwsze wrażenie, to przecież nic jeszcze nie znaczyło. Dzisiaj mogło być już zupełnie inaczej.

Na wieszaku w sypialni wisiała starannie wyprasowana, skromna sukienka z krótkim rękawem w kolorze wina. Julia przebrała się, uczesała włosy i zaczęła pakować wszystko, co miała ze sobą zabrać. Zamówiła ubera, upewniła się, że Alba ma świeżą wodę w misce, a następnie włożyła czarne botki na słupku, karmelowy płaszcz, przewiesiła przez ramię małą, granatową torebkę i wyszła z domu.

Wkrótce znalazła się na miejscu. Nacisnęła dzwonek i ledwie kilka sekund później usłyszała przekręcanie klucza w drzwiach. Zobaczyła przed sobą Filipa, ubranego w idealnie dopasowaną, białą koszulę i ciemne dżinsy.

- Cześć - powiedział radośnie, wpuszczając Julię do środka. Pocałował ją krótko i pomógł zdjąć jej płaszcz. - O rany, jak ty pięknie wyglądasz.

- Dziękuję - odparła. Filip spojrzał na dużą torbę z jedzeniem i reklamówkę z prezentami, które przyniosła.

- Ty to sama tutaj przytachałaś? - zmarszczył brwi i nagle na jego twarzy pojawiły się wyrzuty sumienia.

- Nie, Święty Mikołaj mi pomógł - zachichotała.

- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym po ciebie.

- Sam się powinieneś domyślić i po nią pojechać - nagle w przedpokoju pojawiła się jego matka. Parzyła karcąco na syna. - Dżentelmen od siedmiu boleści.

Julia przyjrzała jej się. Na oko była mniej więcej w wieku jej matki, miała czarne, farbowane włosy średniej długości, a ubrana była w biały sweter i beżowe spodnie. Usta miała starannie umalowane matową, czerwoną pomadką. Filip odziedziczył po niej oczy i wysoki wzrost.

Twoja skóra || Taco HemingwayTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang