03

193 17 0
                                    

Może był kretynem. Cóż, na pewno był, skoro wpadł na pomysł, że pójdzie za nieznajomym, który go wyratował z opresji. Niektórzy mówili, że bywał naiwny, ale wydawało się, że teraz przebił samego siebie, kiedy próbował nadążyć za zakapturzonym meżczyzną, który ze sprawdzalnością omijał kolejne aleje.

Knajpa była daleko od tego standardu, do jakiego przyzwyczaił się w czasie swojego życia Harry. Lokal był zadymiony od tych wszystkich dymów wytwarzanych przez te wszystkie dziwne odmiany papierosów, od których on od zawsze stronił. Duszenie się nie było jego hobby, jeśli miałby być szczerym.

Podążał jednak za nieznajomym i razem usiedli przy jednym stoliku. Czuł, że jego wybawca był Omegą tak samo jak on, chociaż Harry miał niemały problem z tym, aby wyczuć drugą naturę w nim. Wydawało się, że zapach olejów i metalu mocno przykrywał słodsze nuty. Gdyby byli w Akademii od razu przypasowałby go do korpusu inżynierów. Miał bowiem wrażenie, że jego były współlokator czasami unosił wokół siebie taką samą woń, kiedy wracał z praktycznych zajęć, gdzie naprawiali różnego rodzaju systemy dla statków.

— Dzięki za ratunek — mruknął Harry, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej.

— Omegi muszą sobie pomagać. Pierdolony świat. Banda quasi-geniuszy, a tak naprawdę to banda kutasów, którzy myślą, że jak mają nad nami przewagę fizyczną, to mogą nam nasrać kadłub, a jak przychodzi co do czego, to i tak my dokonujemy cudów.

— Masz bardzo mocno ukształtowane poglądy. — W głosie Stylesa można było usłyszeć lekkie zaskoczenie. Omegi, chociaż chciały zmiany praw, to bardzo rzadko rzucały podobnymi hasłami

— Sam takie masz, ale masz za ładną buźkę, żeby powiedzieć to na głos. Albo nauczyli cię, że tak jest lepiej.

— Być może. Być może po prostu lubię spokój.

— I ty w to wierzysz? W lubienie spokoju? No nieważne, może jeszcze kiedyś będą z ciebie ludzie. Czego tutaj szukasz? To nie jest miejsce dla ciebie — zapytał nieznajomy, podnosząc rękę i kiwając w stronę zrobotyzowanego barmana. Harry miał wrażenie, że ten musiał być w tym miejscu całkiem częstym gościem, ponieważ maszyna zaraz wydawała się rozpoznać jego wybawiciela.

— Mam to potraktować jako komplement?

— Oczywiście, że tak, w końcu sypię nimi jak z rękawa — zaśmiał się ten, poruszając sugestywnie brwiami, co spowodowało, że i na twarzy Harry'ego pojawił się mały uśmiech. — To czego tutaj szukasz?

— Szczęścia, a czego innego miałbym w tej krainie piękna i rozkoszy? — odpowiedział po chwili namysłu i z lekkim prychnięciem Styles. Nie miał zamiaru wyglądać na milutką Omegę. Wiedział doskonale, że to nie było na to miejsce. Jeśli czegoś chciał, musiał wiedzieć, jak tego zażądać, co już nie było takie proste. — Chcę opuścić Ziemię, najszybciej jak to możliwe.

— To trzeba było złapać miejsce na prom podróżniczy, jak chciałeś szczęścia i przygód. Nie wyglądasz na biednego, któryś na pewno by cię wziął, chociażby do ukrycia w ładowni.

— Bardzo śmieszne. Problem polega na tym, że nie powiedziałem, że chcę wylecieć jako pasażer — zaznaczył brunet, mrużąc lekko oczy. Wyglądało na to, że nie takiej odpowiedzi spodziewał się nieznajomy.

Druga Omega była zdecydowanie zbliżona wiekiem do Harry'ego. Dostrzegał te młode rysy twarzy i wesołe ogniki w jasnych oczach. Ten w końcu zsunął kaptur z włosów i brunet mógł zobaczyć ciemniejsze odrosty na blond kosmykach.

— Jesteś lekarzem? A może udało ci się zostać inżynierem? — zapytał ten, a Styles widział ciekawość, jaka wiązała się z jego tożsamością.

✓ | Somewhere between the starsWhere stories live. Discover now