18

206 15 0
                                    

Odzyskanie pamięci przez Harry'ego przebiegło szybko, tak jak mówił Liam. Kilka dni później omega pamiętała już większość, prócz małych szczegółów jak to jadł, czy mniej ważnych rozmów. Jednak prawdą było to, że chociaż pamiętał, to niespecjalnie się do tego przyznawał. Jakoś lepiej było mu, kiedy mówił, że coś mu błyskało w głowie, ale niekoniecznie rozumiał co. Nie chciał litości od innych, ale świętego spokoju już owszem, a kiedy mówił o bólu głowy czy innym, drobnym problemie, to nie musiał się niczym przejmować.

Tym bardziej, że miał o wiele ważniejsze zadanie, kiedy musiał uciekać wzrokiem, ilekroć wpatrywał się w niego Louis. Czuł się dziwnie po ich rozmowie, kiedy leżał jeszcze pod opieką Liama. Była dużo bardziej... przyjazna.

Zresztą póki Styles nie opuścił tego miejsca, mogąc wrócić do siebie, Tomlinson podejrzanie często kręcił się w rejonie tamtego miejsca. Oczywiście tłumaczył to tylko i wyłącznie tym, że musiał dbać o cały statek, ale Niall chwilę później pytał się, co kapitan, i tutaj Harry w swojej głowie cytował dokładnie, pierdolił, bo w maszynowi to on go przynajmniej od roku nie widział.

Louis próbował znaleźć wyjaśnienie, jak na przykład to, że Horan nikogo nie wpuszczał do swojego królestwa i był w stanie kogoś zagryźć. Mechanik spojrzał się na niego z politowaniem, uznając, że komentarz był zbędny.

Teraz Harry znów siedział za sterami. Nie pędzili już z takimi prędkościami jak wcześniej. Harry cieszył się, bo był coraz bliżej rodziców. Musiał się jedynie do nich dostać, ale te kilka milionów kilometrów między ich celem, a miejsce, gdzie powinni znajdować się oni, nie było specjalnym problemem. Skoro nie były to biedne miejsca, na pewno mieli odpowiedni system transportu. Na szczęście miał jeszcze wszystkie swoje pieniądze, które zabrał z domu. W końcu nie wydał nic, kiedy dostał się na statek Tomlinsona.

Liczył na to, że uda mu się odnaleźć swoich bliskich. Wiedział, że mieli spędzić w tym rejonie tydzień. Wierzył, że zdąży ze wszystkim. Nie chciał zostawać tak daleko od świata z rodzicami. Polubił ten statek. To, że dawał mu wolność, której zawsze tak szukał.

Westchnął, przyglądając się mapom. Byli daleko od Ziemi. Bardzo daleko. Nigdy nie myślał, że jego pierwszy poważny lot statkiem będzie obfity w tyle różnych rzeczy. W końcu w czasach Akademii nastawiali ich na to, że będą co najwyżej obserwatorami albo pomniejszymi osobami na pokładzie, jeżeli trafią na większą jednostkę, gdzie pracy było zawsze więcej.

A teraz? Teraz miał to, o czym marzył. Bez czekania, bez bezsensownej walki z innymi osobami, często nawet z przyjaciółmi.

I kilka godzin przesiedział właśnie w takiej ciszy. Nie miał ochoty na rozmowy z kimkolwiek, a na dodatek czuł na sobie spojrzenia zarówno kapitana, jak i jego pierwszego oficera. Malik nadal wydawał mu się dziwny. Nie rozmawiał z nim ani razu, ale i tak czuł się dziwne mały przy nim.

Chciał tego wieczoru zajrzeć do Horana. Po wypadku ich znajomość jakoś się rozwinęła, co było miłe. Widywali się teraz częściej, chowając się w maszynowni i narzekając razem na życie. Niall jako jedyny wiedział, że Harry nie miał już problemów z pamięcią, ale nie oceniał jego wyborów. Mówił jedynie, że Styles był dorosły i wiedział, co robił, więc on nie miał zamiaru mu matkować. To było miłe. Że ktoś był w stanie być dla niego wsparciem, ale nie umoralniać jego decyzji w żaden sposób.

Jednak kiedy tylko zszedł z mostka, ktoś postanowił go zatrzymać.

— Harry?

Przełknął ciężko ślinę, odwracając się po chwili. Czegóż to mógł chcieć od niego kapitan?

— Tak? — zwrócił się do niego, czując gdzieś głęboko w sobie, że to wcale nie skończy się dobrze.

— Za niedługo będziemy lądować.

— Zdaję sobie z tego sprawę. Nie zapomniałem o żadnej z moich umiejętności i będzie w stanie posadzić statek na powierzchni bez większego problemu. O to proszę się nie martwić, kapitanie.

— Nie chodzi mi o lądowanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że dasz sobie z tym radę.

— Cóż za pokrzepiające słowa. W takim razie do czego jestem potrzebny?

— Czuję się w obowiązku podziękować ci za uratowanie mojego życia w czasie abordażu — odpowiedział Tomlinson. — Pomyślałem o miłej kolacji we dwoje.

— Brzmi jak randka.

Styles musiał powstrzymać prychnięcie, bo to wydawało się tak niedorzeczne. Ich dwoje i randka.

— Nie zapraszam cię w celu romantycznym. Chcę poznać lepiej mojego nowego załoganta i odwdzięczyć się. Czy to tak dużo?

Obydwaj stali blisko siebie. Za blisko, aby uznać, że ich rozmowa dotyczyła czegoś oficjalnego.

Harry zmarszczył brwi. Dlaczego Louis stał się nagle taki przymilny? Coś mu w tym nie pasowało.

— Chyba powiedziałem raz, że wolałbym otrzymać moje podziękowanie, kiedy odzyskam w całości swoją pamięć. Poza tym, cała załoga miała w tym swój udział, nie tylko ja.

— Oczywiście, doskonale pamiętam — powiedział kapitan, zbliżając się jeszcze mocniej do drugiego ciała. W końcu znalazł się na tyle blisko, że mógł kolejne słowa wyszeptać wprost do ucha omegi. — Proszę uczynić mi tą przyjemność.

— Niestety, nie mogę się z tobą nigdzie wybrać, alfo.

Te słowa z trudem przechodziły przez gardło Harry'ego. Wcale nie uważał Louisa za swojego alfę, ale musiał utrzymywać mężczyznę w przekonaniu, że wciąż niczego nie pamiętał.

— Dlaczego nie?

— Ponieważ w czasie wolnym, muszę polecieć na planetę alfa tego układu. Nie jest daleko od planety beta, na której będziemy lądować.

— W celu?

— W celu prywatnym, kapitanie, którym nie muszę się dzielić. A teraz proszę się odsunąć, zanim nie oskarżę pana o niestosowne zachowanie w czasie pracy.

Po tym Harry uśmiechnął się sztucznie, jakby wcześniejsze słowa były niczym więcej jak tylko i wyłącznie żartem, w końcu samemu s ię odsunął. Chciał już iść w swoją stronę, jednak Louis wydawał się nie dawać za wygraną. W końcu odwrócił się nerwowo i spojrzał na kapitana ze zmarszczonymi brwiami. Wydawało się, że każdy już wiedział, że natura związała ich dwójkę ze sobą, więc ingerencja w ich rozmowy nie byłaby czymś właściwym, skoro widzieli, że nie działo się nic złego.

— Powiedziałem już, że nie mogę — syknął Harry, nie wyrywając ręki, aby nie wzbudzać żadnych niepotrzebnych plotek. — Szczerze, nie potrzebuję wdzięczności za ten ratunek. Taki był mój obowiązek jako załoganta.

— Posłuchaj mnie, Harry, oboje powinniśmy spuścić z tonu, żeby nie zabrnąć za daleko przez głupotę — powiedział Tomlinson spokojnie. — Wiem, że nie poznaliśmy się w najlepszych warunkach i pewnie pomimo twoich braków w pamięci, coś odczuwasz. Ale prawdą jest to, że mimo wszystko obydwaj żyjemy na jednym, cholernym statku. W końcu któremuś z nas odbije, więc wolałbym żyć chociaż na neutralnym gruncie z tobą.

— No dobrze — zgodził się w końcu Styles, wiedząc, że Tomlinson nie da mu spokoju. A on sam zdecydowanie mógł zjeść coś lepszego niż codzienne jedzenie, które było zjadliwe, ale nie pyszne. Wypuścił mocniej powietrze, kiwając przez moment głową. — Ale jak powiedziałem, po zadokowaniu muszę zająć się swoimi sprawami. Nie mogą czekać.

— W takim razie nie marnujmy czasu, przecież możemy zjeść w moich kwaterach, chociażby dzisiaj. Na pewno będzie to miła odmiana od codziennych posiłków. Może za godzinę?

— Niech będzie za dwie. Mam jeszcze sprawę do Nialla. Dokowanie będzie za cztery, odpoczniemy przed lądowaniem w takim razie.

Obydwaj uśmiechnęli się do siebie. Nie było w tym jednak ani grama ciepłego uczucia.

I Harry w końcu zostawił Louisa samego na korytarzu, wiedząc, że ta kolacja nie przyniesie nic dobrego.


✓ | Somewhere between the starsWhere stories live. Discover now