36

179 16 0
                                    

Nie miał czasu, aby się rozglądać. Nawet nie chciał, bojąc się, że każda sekunda może być tą krytyczną i ostatnią. Jego sensory wykrywały bardzo duży poziom promieniowania, dlatego nie chciał tracić ani sekundy. Od razu ruszył przed siebie, szczerze wierząc, że droga prowadziła tylko w jedną stronę.

Starał się nie potknąć o okablowanie, którego było całkiem sporo dookoła i jak na razie szło mu dobrze, nawet jeśli nie miał za wiele światła. Wskaźnik, który miał przy sobie wariował i Louis wolał nawet nie wiedzieć, na co właśnie wystawił swoje ciało, nadal jednak zakryte skafandrem, który miał mu chociaż trochę pomóc.

Cały czas myślał jedynie o tym, że robi to dla każdej jednej osoby, która była również na statku. Że chciał zapewnić im kolejne lata życia, odbierając przy tym swoje.

To było jego największą motywacją, kiedy dopadł do głównego komputera. Korytarz pełen kabli wcale nie był długi, co było pocieszające.

Jednak pojawił się jeden problem, który miał ogromne znaczenie. Miał wrażenie, że rękawice, które miał w tej wersji skafandra nie pomagały mu podczas wpisywania odpowiednich kombinacji. Wiedział, że gdyby zdobył ten, który miał przynieść ku Niall, byłoby o wiele prościej.

Ale nie zamierzał się poddać, wiedząc, że to i tak była ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu, zerwał jedną z rękawic i sekundy później zrobił to samo z drugą. To bardzo szybko pomogło mu w klikaniu w kolejne klawisze. Miał wrażenie, że jeszcze nic nigdy tak szybko nie robił, ale czuł, że opada z sił. Jednak wiedział, że nie mógł się poddać.

Widział, jak systemy zaczynają się zmieniać i kolejne bloki się odblokowują. Nie zostało mu dużo, wystarczyła chwila, a wszystko miało już działać tak, jak powinno.

Wklepywał wszystko, dziękując sobie, że pamiętał każdy jeden kod. Siedział długo, aby je zapamiętać, ale teraz przynajmniej wiedział, że było to coś opłacalnego.

W końcu wszystko puściło, a on mógł na tą jedną sekundę odetchnąć z ulgą.

Ale teraz musiał się z tego miejsca wydostać i liczyć na to, że uda mu się przeżyć więcej niż dwa dni.

I brzmiało to jak plan, który chciał zrealizować.

———

W innej części statku Harry biegł właśnie co sił w nogach. Musiał dostać się do maszynowni i jeśli nie udało mu się tam przenieść za pomocą statku, to uznał, że zejdzie do tego miejsca osobiście. Miał zamiar wyciągnąć Louisa z tej cholernej komory niezależnie od tego, jaki cud musiałby się stać. Doskonale wiedział, że mężczyzna nie odpuściłby i pójdzie tam, chociażby miałby walczyć z każdą jedną osobą na statku.

Na szczęście nowym sposobem dostał się na odpowiedni pokład bez większego problemu. Przy panelu ręcznym komendy jednak działały, więc mógł dostać się do środka. Widział osoby, które kręciły się po maszynowni, chcąc doprowadzić wszystko do ostatecznego porządku. Nie czekał jednak ani chwili, tylko od razu doskoczył do Horana, który wyglądał, jakby był między wybuchem a dostaniem zawału.

— Gdzie Louis?

— W środku — odpowiedział dziwnym tonem Niall, przerzucając kolejne ekrany, na których pojawiały się szczegóły dotyczące rdzeni czy innych części, które składały się na cały reaktor.

— Kurwa mać, wchodzę tam — powiedział Harry. Może była jeszcze szansa na to, aby mógł odzyskać swojego alfę. Swoją latarnię morską, która świeciła mocniej niż cokolwiek we Wszechświecie i pomagała mu odnaleźć drogę nawet w najtrudniejszych warunkach.

— Zdurniałeś? Chcesz wszystko rozwalić? Siedź na dupie.

— Łatwo ci mówić, ty wszystko popsułeś i trzeba za ciebie naprawiać! — krzyknął w nerwach Styles. Nie potrafił logicznie myśleć, nie w momencie, kiedy los najważniejszej dla niego osoby ważył się właśnie w miejscu, z którego w takiej sytuacji nie powinno być wyjścia.

— Wszedł tam całe dwie minuty i czterdzieści cztery sekundy temu, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, skończy jedynie z chorobą popromienną, którą wyleczą komory w ambulatorium. Im dłużej tam będzie, tym będzie trudniej. Harry, wiem, że spierdoliłem po całości, ale on da sobie radę! Chciałem tam wejść za niego, ale mi nie pozwolił.

Omega nie chciała dłużej tego słuchać, dlatego zaraz ruszyła w stronę wejścia do komory, gdzie był szatyn. Szklane, grube drzwi, wzmocnione specjalnymi materiałami miały oddzielać mały korytarzyk przed komorą od niej samej. Drzwi prowadzące jednak pod same generatory były zamknięte, co oznaczało, że Louis był tam dalej.

Uderzył w nie, wiedząc, że materiał wytrzyma. Nie wierzył, że właśnie tracił swoją przyszłość w taki sposób. Miał wrażenie, że każda część ciała zaczęła go boleć, kiedy stał tak, zdając sobie sprawę z tego, że jeżeli Louis nie wyjdzie... Nie miał pojęcia, co miałoby być wtedy. Wiedział, że brzmiał okropnie; jak te wszystkie omegi, których nienawidził i którą nigdy nie chciał być. Ale teraz się tym nie przejmował.

W jego oczach zebrały się łzy. Czy to wszystko miało zakończyć się właśnie w taki sposób?

To było dla niego nie do pomyślenia. Wiedział, że był gotowy nawet na to, aby uwierzyć w te wszystkie bajeczki i wlecieć w czarną dziurę z odpowiednią prędkością i prześlizgując się przez osobliwość, cofnąć się w czasie. Jednak nikt jeszcze tego nie dokonał, a i on sam wiedział, że koniec końców była to tylko niepotwierdzona teoria.

Osunął się, opadając na metalową podłogę, kiedy nagle drzwi się otworzyły. Nie mógł w to uwierzyć. To było... Nie wiedział co miał powiedzieć. Widział Louisa, za którym zamykał się właz.

On żył. On naprawdę żył!

— Niall, Niall, sprowadź Liama! — zaczął krzyczeć jak najgłośniej Harry. — Jak najszybciej!

Zaraz wrócił wzorkiem do korytarzyka, który ich oddzielał i widział Tomlinsona, który opadł na ziemię. Nie mógł jednak patrzeć na oparzenia na odsłoniętych rękach.

— Lou...

— Wszystko już dobrze, Harry — powiedział Louis, a brunet ledwo go słyszał. W końcu ten nadal miał na sobie skafander, a do tego wydawało się, że głośnik między korytarzykiem a resztą maszynowni nie funkcjonował poprawnie.

— Ty... Nic nie jest dobrze, do cholery!

Głos omegi był niemalże płaczliwy. Bał się, że były to jego ostatnie chwile z szatynem. Ułożył dłoń na szkle, wyobrażając sobie, że mógł przez nie przeniknąć i dotknąć tej znanej skóry chociaż jeszcze jeden raz.

— Naprawiłem to, gwiazdko.

— Tak, naprawiłeś — powiedział Styles, siląc się mimo wszystko na miękki ton, ale wcale nie było to takie łatwe. Miał wrażenie, że czuł mokro na swoich policzkach. Chciał tak bardzo krzyczeć, że dlaczego Louis to zrobił. Dlaczego naraził siebie... Ich. Ale nie potrafił. Nie mógł, kiedy nie miał pewności, czy to nie był ich ostatni moment razem. — Jestem z ciebie dumny.

— Wiem, że... — Louis chciał coś powiedzieć, ale zaczął nieprzyjemnie kaszleć. — Nie jesteś. Jesteś zły.

— Może, ale... Ale kocham cię tak mocno, że nie mogę się gniewać, nawet gdybym chciał.

Miał wrażenie, że zobaczył przez krótki moment uśmiech na twarzy szatyna. Ten niemal leżał z przymkniętymi oczami, jakby właśnie odpoczywał.

I Harry był pewien, że wszystko było w porządku. Ale kiedy ręka, która do tej pory ledwie trzymała się szyby, ale dzielnie była na poziomie jego własnej, opadła, wtedy zrozumiał.

A reszta była za mgłą,której nigdy więcej nie chciał pamiętać.


✓ | Somewhere between the starsWhere stories live. Discover now