31

221 18 0
                                    

Kolejna pobudka była tą, kiedy Harry poczuł, jak jego ciało było niemal przyklejone do boku Louisa. Było mu za gorąco, szczególnie, że jeszcze było wokół nich przykrycie. Czuł, że szatyn również nie spał. Zaraz podniósł się, czując, jak w jego ramiona w końcu uderza nieco chłodniejsze powietrze i spojrzał na alfę, który oddychał ciężej niż wcześniej, jakby walczył ze sobą, aby nie zaburzać snu bruneta za wszelką cenę.

W końcu spojrzeli na siebie i Louis wyglądał, jakby naprawdę mu ulżyło, że Styles się obudził.

— To już? — zapytał brunet, kładąc dłoń na policzku alfy. Gładził skórę, na której odznaczał się lekko zarost i wpatrywał się miękkim wzrokiem w partnera.

— Prawie. Wstrzymywałem się, żebyś mógł spać jak najdłużej, gwiazdko.

Głos kapitana był chrapliwy. Harry musnął jego usta, łącząc się gdzieś w środku ze swoją naturą, aby słodki, uspokajający zapach pojawił się między nimi. Chciał nieco stłumić alfę siedzącą gdzieś w naturze Tomlinsona. Wydawało się jedną, że to podziałało jedynie mocniej na ruję, ponieważ kilka sekund później leżał już plecami do materaca, a nad nim wisiał szatyn.

— Chyba twoje prawie zmieniło się na tak — mruknął Harry z lekkim rozbawieniem, widząc jak kołdra zostaje odrzucona gdzieś dalej, odsłaniając ich ciała. Ułożył dłoń na przedramieniu kapitana, czując jak jego skóra była cieplejsza niż zwykle, chociaż był pewien, że to i tak nie było w żaden sposób porównywalne z gorączką.

— Nie moja wina. Pachniesz tak dobrze, jak mój własny, mały dom — jęknął Tomlinson, wciskając nos w zagłębienie szyi omegi. Był na resztkach swojej wytrzymałości, ale jego ręce już dotykały smukłego ciała, aby tylko móc poznać każdy jego skrawek, który do tej pory był zawsze przed nim ukryty.

Czuł pocałunki na swojej szyi, a nawet jak usta zasysają się na jego skórze. Wcześniej Louis nie pozwalał sobie na coś podobnego, ale omega nie zamierzała narzekać. Jego ciało jakby samo czuło, co właśnie się z nimi działo. Ich kończyny plątały się ze sobą.

Harry trzymał obydwie dłonie na szyi szatyna, jakby sam chciał przyciągnąć go jeszcze bliżej, a mężczyzna się temu poddawał. Już od kilku dni bał się, że mimo wszystko kiedy to wszystko się zacznie niemal w dzikim uniesieniu rzuci się na omegę, a jednak nadal utrzymywał resztki spokoju. Nie wiedział, czy to właśnie obecność przeznaczonego, a nie nikogo innego, łagodziła jego naturę, czy może jednak ta dziwna mieszanina, którą wszczepił mu Liam zaczęła działać. Chociaż nie przepadał za żadną chemią w swoim ciele, zgodził się na nią nieco w tajemnicy przed Harrym. Wiedział, że skoro dla niego miało być to tak wiele pierwszych razów, nie chciał, aby bezsensownie mu odbiło, więc zgodził się na takie rozwiązanie, aby jego natura była spokojniejsza.

I najwidoczniej to całkiem nieźle działało, z czego niezmiernie się cieszył. Chciał zapewnić swojej omedze wszystko, co mogło być najlepsze.

Wiedział, że nie będzie trwało to długo, ale potrzebował tego chociaż na sam początek. Potem czuł, że będzie łatwiej.

— Moja słodka omega — szepnął Louis, w końcu odrywając się od skóry bruneta. — Mój as kosmosu, moja najjaśniejsza gwiazda, która nigdy nie straci na swoim blasku.

Wystarczyła jednak krótka, niemalże niezauważalna chwila, aby ich usta znów się ze sobą połączyły. Ich pocałunki stawały coraz bardziej namiętne. Czuł, jak Styles rozpływał się w jego ramionach. Dłoń alfy zacisnęła się na biodrze omegi, gdy jego wędrówka przez ciało za pomocą kolejnych muśnięć właśnie się zaczęła. Nadal byli w bieliźnie, jednak było to jedyne, co mieli na sobie.

✓ | Somewhere between the starsWhere stories live. Discover now