06

209 18 0
                                    

Ich kroki jako jedyne były słyszalne na pokładowych korytarzach. Prócz tego można było usłyszeć jedynie dźwięk dochodzący z poszczególnych maszyn czy innych, już nieco mniej skomplikowanych urządzeń rozmieszczonych na odpowiednich pokładach, które mijali. Jeżeli jednak chodziło o same kroki, to szczególnie donośne w tym wszystkim były te Alfy, który nosił o wiele cięższe buty niż Harry. Na szczęście jednak w tym wszystkim byli sami. Nie wiedział, jak poczułby się, gdyby dookoła niego było jeszcze więcej osób, które wpatrywałyby się w niego jak w obcego, kolejnego niechcianego, który i tak miał zniknąć za jakiś czas.

Chociaż alarm minął, a oni byli już w bezpiecznej strefie, pilnowanej przez kogoś z mostka, to jednak nikt nie wychodził z odpowiednich stref. Domyślał się, że były to reguły statku, więc uznał je za całkiem sensowne.

Harry mimo wszystko szedł jak we śnie. Jego nogi wydawały mu się nadal działać dziwnie, jakby były z gumy lub bardzo ciągliwego polimeru. Drażniło go to. Ten brak harmonii w jego duszy i ciele. Szedł jednak uparcie na przód, bo wiedział, że nie miał jak postawić kroku w tył. Nie mógł. Nie w takim momencie, kiedy tak wiele zależało właśnie od niego i od dobrych wyborów.

Tak naprawdę nie wiedział nawet, na co miał patrzeć. Wydawało się, że interesowało go wszystko. Mógł zatrzymać wzrok na jasnych przestrzeniach dookoła niego, na drobnych ryskach na ścianach czy podłogach, które wskazywały, jak wiele przeszedł ten jeden statek. Jednak jego oczy równie często kierowały się w stronę kapitana tego wszystkiego. Widział w Alfie coś, co wcześniej dostrzegał w niektórych prowadzących z Akademii. Podobieństwo postawy i aury, która jednoznacznie wskazywała na to, że to on zarządzał wszystkim na statku.

Szli w ciszy. Żaden z nich nie powiedział ani słowa i wydawało się, że nawet nie próbowali podjąć w sobie takiej próby. Harry nie wiedział, co to wszystko miało tak naprawdę znaczyć, ale wcale się przez to nie uspokajał. Ba, działało to na niego jeszcze gorzej. W końcu mógł usłyszeć, że ma zniknąć z tego pokładu, czego mimo wszystko nie chciał. Bo nie wiedział kiedy, i czy w ogóle, nadarzy się mu druga taka okazja.

Szczerze mówiąc, nie zapamiętał drogi, którą właśnie szli. Nawet nie próbował tego zrobić. To wszystko nadal w nim siedziało i nie był w stanie skupić się na takich szczegółach. Nie w momencie, kiedy ledwo udało mu się uciec z Ziemi, a przed sobą miał Alfę, której zapach wskazywał jednoznacznie na to, że była powiązana z Harrym. I to mocno. Że to była ta jedyna osoba w całym Wszechświecie, która była jego. I do której równie mocno miał należeć on sam.

Przerażało go to. To, że znalazł swojego przeznaczonego właśnie w takich, a nie innych okolicznościach. Kiedy był w swoim niemalże najgorszym stanie, nawet jeśli dla większości mógł wyglądać całkiem normalnie.

Nagle znaleźli się w nieco bardziej oddalonej części statku, która najwyraźniej była przeznaczona jedynie dla kapitana. Było to ewidentnie coś w rodzaju biura. Ucieszył się, że nie była to kabina sypialniana. Nie wiedział, czy wtedy sam by nie uciekł z samego strachu.

— Usiądź gdzie chcesz — powiedział ten, lekko odwracając głowę, aby kątem oka spojrzeć na Harry'ego, podchodząc w tym samym czasie do niewielkiej półki, na której stały alkohole. — Drinka?

— Chciałeś ze mną porozmawiać, a nie pić — powiedział Harry, jednak pozwolił sobie usiąść. Dalej wszystko wydawało się w nim drżeć.

— To na rozluźnienie — mruknął alfa, sięgając mimo wszystko po dwie szklanki. — Widzę, że nie wyglądasz najlepiej.

— W ciągu jednego dnia uciekłem na dobrą sprawę z domu, zostałem zaczepiony przez jakąś obleśną alfę i uciekłem z Ziemi obcym statkiem. Jak mam czuć się najlepiej, kiedy czuję się jak skończone gówno?

Nagle w ręku bruneta pojawiła się szklanka z ciemnym płynem, jednak odstawił ją na stolik. Nie był głupi. Musiał pozostać jak najbardziej trzeźwym. Nie rozmawiał już przecież z Niallem, który wyglądał, jakby i pijany był w stanie wszystko naprawić. Teraz był z alfą, która powodowała, że każdy włosek w jego ciele wydawał się elektryzować dzięki jednemu spojrzeniu.

A takie coś było zdecydowanie niebezpieczne.

— Skąd umiesz latać? — zapytał szatyn, podchodząc do wielkiego okna, które wychodziło na przestrzeń. Odwrócił głowę i widział wszechogarniającą czerń, teraz nieco zaburzoną przez to, co wyrzucał z siebie statek, kiedy podróżowali z taką prędkością. W końcu ludzkie oczy nie były przystosowane do widzenia tego wszystkiego, czego bardzo żałował. Wiedział, że niektóre rasy miały o wiele lepszą sposobność na oglądanie tego ogromu i piękna.

— Nauczyłem się z telewizji — burknął Harry, zakładając ręce na piersi, odwracając się ponownie tak, że już nie widział ani wielkiego okna, ani alfy. — To chyba oczywiste skąd umiem latać!

— Jesteś omegą.

— A ty alfą i co to za różnica? — zapytał ze wściekłością Styles. Nienawidził tego. Naprawdę nienawidził. W czym był gorszy od alf? Był mniej silny? W porządku, ale za mógł skupić się lepiej i nie reagował tak często agresją. Jednak to nie było chyba wystarczające. — Ja nie wypominam twojej natury.

— Jedynie w akademii uczą pilotażu takich jednostek. A co ważniejsze, takich manewrów— zauważył Louis, który w porównaniu do Harry'ego nie odmówił sobie alkoholu. On również czuł, że Styles nie był tylko kolejnym załogantem, którego będzie mógł bez skrupułów w razie czego wyrzucić. Wpatrywał się w kosmos, aby tylko nie rzucać spojrzeń w stronę omegi.

— Jaki bystry — mruknął Harry, odwracając wzrok. — Sam sobie odpowiedziałeś. Nialla też pytałeś, skąd wie tyle o inżynierii, skoro jest omegą?

— Mogę być ci wdzięczny za pomoc, ale to nie oznacza, że pozwolę sobie na taki ton z twojej strony.

— Nie jesteś moim kapitanem ani moim Alfą — odpowiedział Styles, wiedząc, że nie mógł pokazać żadnej ze swoich słabości. — Mogę mówić, jak tylko będzie mi się podobać.

— A jednak przybyłeś na ten statek, aby objąć miejsce pilota.

— Chciałem uciec z Ziemi.

— Dlaczego?

— Bo mam swój powód. A dlaczego ty latasz na przemytnikach? — zapytał Harry, marszcząc brwi. Co ten człowiek chciał osiągnąć?

— Myślisz, że wpuszczę byle kogo do swojej rodziny? To ty potrzebujesz pomocy, bo my i tak byśmy im uciekli. Może jedynie w nieco mniej bezpieczny sposób.

— No dobrze, pozwolę ci zgadnąć. Skoro jestem omegą i byłem w Akademii na pilotażu, to czemu miałbym chcieć zwiać z własnej planety i to w trybie natychmiastowym? — zapytał ironicznie Harry, sięgając w końcu po alkohol. W szklance nie było go za wiele, ale i tak powąchał nieco niepewnie zawartość. Wolał się nie dowiedzieć, że była tam jakaś trucizna.

— Czyli to ty.

— Świetnie, zaraz będę wszędzie sławny. Może zacznę rozdawać autografy.

— Horan mówił mi, że słyszał o wyrzuconej omedze z Akademii.

— A ty? Mogę lubić Horana, ale tobie nie ufam.

— Jestem twoimi Alfą — odpowiedział szatyn tak. jakby to miało mu wystarczyć.

Jednak dla Stylesa było to znacząco za mało. Tyle to on mógł powiedzieć każdej obcej osobie.

— Jesteś moim nikim. Nawet cię nie znam, a ja nie dam tej cholernej naturze dojść do głosu. Ona i tak za dużo mnie już kosztowała wyrzeczeń i marzeń — powiedział gorzkim tonem Harry, prychając lekko pod nosem.

Alfa zaśmiał się, chociaż nie wydawało się być to szydercze. Bardziej jakby sam był zmęczony tym wszystkim i próbował uwolnić kłębiące się emocje.

— No dobrze, wygrałeś, Louis William Tomlinson, kapitan statku RBB-SBB-00 we własnej osobie.

A Harry ze wszystkich nazwisk we Wszechświecie nie spodziewał się usłyszeć właśnie tego jednego.


✓ | Somewhere between the starsWhere stories live. Discover now