16

196 14 0
                                    

Stał nad kapsułą, w której leżał Harry. Teraz była otwarta, a omegą miała zamknięte oczy. Nie wiedział, czemu tak właściwie pojawił się w kompleksie medycznym. Tłumaczył to sobie tym, że w końcu brunet uratował mu życie. Minęło kilka dni od wydarzeń na statku. Ciała piratów zostały wchłonięte przez próżnię, a oni mieli znaleźć się za kilkanaście godzin u celu.

Styles nie wyglądał już jak ofiara jakiejkolwiek akcji. Wszystko ładnie się zagoiło, dzięki specjalnym warunkom panującym w kapsule.

— Odwiedzasz swojego przeznaczonego? Znowu? Za chwilę zrobią bunt, bo nie będą widzieli swojego kapitana.

Spojrzał ze złością na Liama. Dlaczego ten wiecznie odwoływał się do ich natury, kiedy i on, i Harry wydawali się nienawidzić tego kim byli.

— Uratował mnie, mam wobec niego dług wdzięczności. Zresztą, co ty możesz o tym wiedzieć.

— Uratował cię znowu.

— Nie masz innej pracy do wykonania, Payne? Nie jestem na siłach, żeby móc się z tobą bawić w słowne przepychanki.

— Nie, radzimy sobie z problemami na bieżąco. A poza tym Harry jest moim ulubionym pacjentem. Śpi, więc nie skarży się na pobieranie krwi czy to, że mu niewygodnie i że musi wracać do pracy. Ale powinieneś się cieszyć, ponieważ nie ma już gorączki, a wczoraj wszczepiłem w jego ramię implant, tak jak chciał, więc nie powinniście reagować na siebie tak... Gwałtownie. Będziemy go budzić, jeśli chcesz, możesz zostać, obecność alfy dobrze na niego wpłynie, nawet pomimo implantu.

Louis westchnął. Oczywiście, że nie chciał zostawać, bo to zawsze przynosiło jakieś ryzyko, jeżeli chodziło o ich dwójkę, ale skoro to miało jakoś pomóc Harry'emu, to był gotowy się poświęcić chociaż na tą krótką chwilę. W końcu musiał przyznać sam przed sobą, że nie chciał stracić bruneta. I może było to spowodowane jedynie tym, jak dobrym pilotem był Harry. Widział, że miał też sporą wiedzą o wszelakich pojazdach latających. Może nie była to wiedza na poziomie Nialla, który czasami nawet ze słuchu potrafił opisać większość usterek, co było bardziej niż szalone, ale jakże niesamowite jednocześnie. Ale u Harry'ego była to równie imponująca wiedza, która już dwa razy im pomogła wydostać się z kłopotów o wiele szybciej.

Został na swoim miejscu i nadal wpatrywał się w omegę. W końcu mógł mu się dobrze przyjrzeć, ponieważ wcześniej za każdym razem coś mu w tym przeszkadzało. Wodził wzrokiem po miękkich rysach twarzy, teraz spokojnych i nie wykrzywionych w żaden sposób. Harry, cóż, wyglądał jak wszystko to, czego zawsze szukał w swojej omedze. Ale w końcu skoro byli połączeni ze sobą przez losy natury, to nie powinien się nawet dziwić, że Styles był dla niego idealny. I chociaż drażnił go niemiłosiernie, to coś powodowało, że nie mógł się od niego odpędzić. Oczywiście wiedział, że tym czymś była natura.

Nawet jeżeli chodziło o jego drażniący charakter. Louis nigdy nie widział siebie z omegą, która biegałaby za nim bez własnego zdania. Harry może był jeszcze nieco zbyt emocjonalny, ale wiedział, że to przyjdzie z wiekiem. Chłopak ledwie miał skończyć Akademię, więc tak naprawdę dopiero miał zaczynać życie, a skoro był stłamszoną w sobie omegą, czuł, że dopiero teraz te wszystkie lata ściśniętych emocji zaczęły wychodzić na wierzch.

Westchnął, zastanawiając się, jakie historie skrywał w sobie Harry. Wiedział, że chłopak chował w sobie więcej niż ktokolwiek miał świadomość. Tomlinson czasami dostrzegał, jak ten wpatrywał się w pustkę, jakby czegoś szukał. Ale Louis czuł, że on nigdy nie będzie tym, którego Harry uzna za swojego powiernika.

— Wiesz, muszę ci powiedzieć, że to jedna z najdziwniejszych omeg, jakie poznałem — powiedział Liam, zaznaczając coś na swoim panelu.

— Nie jest najdziwniejszy. Po prostu przełamuje głupie stereotypy.

✓ | Somewhere between the starsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz