26

213 19 0
                                    

Dzień ładowania wszystkiego na statek i wylotu zaczął się miło. Jakby nie, kiedy Harry dostał mały, słodki wypiek na śniadanie, który wcale nie wchodził w skład śniadania zwykłego załoganta. Oczywiście zjadł go z chęcią, bo dlaczego miałby odrzucać taki drobny podarek? Szczególnie, że było to połączone ze wspólnym posiłkiem z kapitanem.

Początkowo miał zjeść z Niallem. Chciał być wsparciem dla Horana, jednak omega po tym chciała jedynie nieco odpocząć, zajmując myśli tym, co uwielbiał najbardziej, czyli pracą (bo przecież kociaki, które były właśnie tym, co ten uważał za swoje jedyne dzieci i potrzebowały szczególnej uwagi) i odciąć się od wszystkich. A ponieważ Harry nie chciał naciskać, wybrał towarzystwo Louisa. Pod pewnymi względami był to dobry wybór, ponieważ mógł podebrać co lepsze smakołyki z jego talerza i wydawało się, że alfa tego nawet nie zauważał. Ba, sprawne oko mogłoby nawet wychwycić to, że ten sam obracał talerzem tak, aby omega miała do wszystkiego jak najłatwiejszy dostęp.

Prawdą jednak było również to, że Styles prawie zakrztusił się podczas śniadania, kiedy Louis wciąż próbował flirtować z nim za pomocą jakże okropnych, ale równie mocno ujmujących, zdań. Tym razem jednak się nie rumienił, odpowiadając nieco ironicznie na każdą z tych zaczepek. Prędzej wyglądało to na ich mały rytuał niż jakby omega próbowała odrzucić swojego adoratora. Bo, naprawdę, ale zaczynanie dnia, słysząc, że ciekawe kto zabrał gwiazdy z nieba i umieścił w jego oczach albo że tak naprawdę musiał nazywać się Andromeda i los musiał sprawić, że musieli się ze sobą zderzyć było bardziej niż rozbrajające.

Harry wydawał wtedy z siebie zduszony jęk, gdzieś między zmęczeniem i prośbą o zaprzestanie a próbą powstrzymania śmiechu. Szczególnie kiedy usłyszał to drugie, bo przecież jak szatyn mógł porównywać ich dwójkę do katastrofy, do której miało dojść za miliardy lat i która miała być nieunikniona, kiedy dwie galaktyki w końcu spotkają się na swojej drodze. Louis uśmiechnął się wtedy, mówiąc, że oni byli tak samo katastroficzni. Jednak zamiast słodkiego chichotu lub przewrócenia oczami, w odpowiedzi dostał uderzenie w tył głowy.

Ich mała sielanka nie miała trwać wiecznie. Po posiłku musieli zabrać się do pracy. Horan poza pracą nad reaktorem i silnikami, zajął się również zabezpieczaniem nowego towaru, który mieli tak przy okazji podrzucić za dodatkową opłatą. Liam badał ostatnich załogantów, a ich dwójka razem z Malikiem szykowała się na mostku. W końcu musieli ruszać w dalszą drogę. Ale kiedy usiadł na swoim miejscu, poczuł, jakby wracał do życia. Kiedy mógł dotknąć sterów tak, jak robił to zawsze.

— Horan, silniki? — odezwał się Louis po tych kilku godzinach, kiedy wszystko wydawało się być już gotowe.

— Rozgrzewają się do startu, kapitanie.

Głos omegi nie był tak samo radosny jak zwykle. Harry jednak nie martwił się aż tak. Dowiedział się od Liama, że wszystko musiało unormować się w ciele Nialla, więc lekkie wahania nastrojów mogą być czymś normalnym.

— Nawigacja?

— Układ znajduje się dokładnie szesnaście dni, osiem godzin i czterdzieści dwie sekundy stąd przy obecnym kursie, nieco dłużej przy trzech alternatywnych drogach — odezwał się Zayn, który kręcił się po mostku, zanim nie zajął swojego miejsca.

— Styles?

Odwrócił się, kiwając głową i uśmiechając się lekko.

— Czekam na twój rozkaz, kapitanie.

— W takim razie nie czekajmy. Czas to pieniądz, a wiecie, jak bardzo je kocham.

No i ruszyli. Wrócili w próżnię. Bezkresną materię, która skrywała tak wiele tajemnic.

✓ | Somewhere between the starsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz