19

224 15 0
                                    

Harry był bardziej niż tylko nieprzekonany do wspólnej kolacji. Jednak skoro się zgodził, nie miał wyboru. Musiał dotrzymać słowa. Zawsze starał się tego trzymać i ta sytuacja nie mogła być wyjątkiem. Był faktycznie zobaczyć się z Horanem. Druga omega uznała chyba, że zostanie opiekunem Stylesa i to właśnie dlatego musiał codziennie widywać się z głównym mechanikiem, aby ten mógł ocenić, czy nic nie działo się brunetowi. Harry niekoniecznie rozumiał nagłą potrzebę matkowania, która wstąpiła w Nialla, ale jednak dzielnie chodził do niego niezależnie od wszystkiego.

Po tym krótkim spotkaniu wrócił do siebie, a według czasu, miał godzinę do spotkania z kapitanem. Nie wiedział, czego chciał od niego Louis. Wiedział, że na pewno nie była to tylko forma podziękowania i poznania się. Równie dobrze mógłby zrobić to samo wcześniej, kiedy wyprowadził statek z orbity ziemi, pozbywając się przy okazji ogona w postaci statków Rady.

Nie rozumiał alf, to było pewne.

Kolejną godzinę spędził na doprowadzeniu się do porządku. Chciał wyglądać nienagannie, zawsze o to dbał, kiedy miał pojawić się na czymkolwiek oficjalnych. I nawet jeśli kolacja z Louisem nie była niczym specjalnym, to omega w nim nie mogła się powstrzymać. A kiedy Harry się zorientował, dlaczego tak właściwie starał się dobrze wyglądać, to gdyby nie tylko żal ze zmarnowania czasu, potargałby swoje włosy w trymiga.

W końcu jednak musiał wyjść i pojawić się w kwaterach kapitania. Było to dla niego oburzające, że ten po niego nie przyszedł jak gentelman, ale czego on miał się właściwie spodziewać. I oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że przecież skoro Harry chciał być taką dzielną, niezależną i silną omegą, która nie potrzebowała alfy, to dlaczego teraz się tak pieklił?

Bez problemu dostał się do kwater Louisa, na szczęście nie miał nawet daleko, ponieważ nadal mieszkał na pokładzie, który przynależał do Tomlinsona. Mężczyzna czekał już na niego. Obydwaj wyglądali lepiej niż normalnie w czasie pracy. Chociaż ich stroje nie były specjalnie wizytowe czy eleganckie, to i tak była to miła odmiana.

— Martwiłem się, że jednak zmienisz zdanie — powiedział Louis, kiedy wpuszczał go do środka.

— Dotrzymuję raz danego słowa — odpowiedział Harry, pozwalając, aby dłoń alfy znalazła się na dole jego pleców. Mógł zagrać w grę Louisa.

— Wyglądasz inaczej niż zazwyczaj. Mógłbym zaryzykować, że nawet olśniewająco.

— To samo mógłbym powiedzieć i o tobie — mruknęła omega, siadając na miejscu, do którego zaprowadził go szatyn. Spojrzał na zastawiony stół i ucieszył się, że nie było przesadnej ilości jedzenia. Nie była to jednak duża powierzchnia. Wiedział, że nie musiałby nawet w całości rozciągać nóg, a pewnie trafiłby na te alfy.

— Wina?

— Nie powinien pić. Mam jeszcze pracę do wykonania.

— Od jednej lampki jeszcze nikt się nie rozbił.

— Nie jest to postawa, której oczekiwałoby się od kapitana, bardzo... Nierozważna i buntownicza — zaśmiała się omega, ale uniosła kieliszek, aby ten mógł nalać do niego ciemnoczerwonego alkoholu. — Ziemskie?

— Nie, nie podejmowałbym cię tym ziemskim ścierwem. Ponoć to już nie to samo co wieki temu. Nie ta roślinność. Jest z jednej z mniejszych planet. Znanej zresztą ze swoich niesamowitych owoców.

— Gdybym wiedział, że będę przyjmowany z takimi honorami tylko za wskoczenie przed kogoś, to może robiłbym to wcześniej.

— Moje zapasy dobrego alkoholu również są ograniczone.

✓ | Somewhere between the starsWhere stories live. Discover now