08

217 17 0
                                    

Nie odszedł za daleko tuż po tym, jak opuścił pomieszczenie, w którym siedział razem z Louisem. Nie wiedział nawet, gdzie miał iść. Nie znał jeszcze dobrze statku, a zresztą nie miał zamiaru się zgubić. I chociaż pokłady tworzyły zamkniętą przestrzeń i w końcu wróciłby do punktu wyjścia, to nadal mógł być dla niektórych obcym na pokładzie. Dlatego też wolał nie ryzykować.

Oparł się za to o chłodną ścianę korytarza, oddychając ciężko i starając się uspokoić swoje nerwy i ciało. Nadal czuł gdzieś dookoła zapach kapitana, ale to nie było dziwne. Skoro ta część statku należała głównie do niego, to jego obecność była wyczuwalna doskonale. A to sprawiało, że omega w nim wariowała jeszcze mocniej, chcąc znów znaleźć się jak najbliżej swojego przeznaczonego. Ale Harry wiedział, że nie mógł jej tego dać.

Dlaczego nie mógł urodzić się betą? Mieć spokój od wszystkiego, co właśnie targało jego emocjami.

Wszystko w nim wydawało się buzować, ale nawet się nie dziwił. To był za ciężki dzień dla niego. Za ciężki. Czuł, że nawet gdyby teraz zmaterializowało się przed nim łóżko, to padłby jak długi, ale jego sen byłby jak nic przerywany. Stres, który odcisnął się na nim przez ostatnie dni był za silny.

Spróbował wypuścić mocniej powietrze i w końcu odwrócił się, aby spojrzeć na to, co znajdowało się poza statkiem. Pustka. Oczywiście to tylko wydawało się pustką. Czarnym bezkresem, ale tak naprawdę te tysiące – ba, najczęściej setki tysięcy jak i nie miliony – kilometrów, te lata świetlne. Tak daleko było tak wiele innych rzeczy. Innych zjawisk. Piękne mgławice, które nieraz zapierały dech w piersi Harry'ego, nawet jeżeli nie widział ich nigdy na własne oczy. I wątpił, że kiedykolwiek miał być w stanie. Nie oddalali się od Drogi Mlecznej, więc mógł oglądać jedynie zdjęcia, kolejne projekcje tych niesamowitych zjawisk. Były też czarne dziury – jedne z największych dziwactw tego świata, których zagadka wydawała się być nadal czymś zajmującym dla największych umysłów tej galaktyki.

Nie wiedział, jak długo tak stał. Może była to jedynie minuta, a może ponad dziesięć. Było to jednak wystarczająco, aby jego myśli zaczynały układać się na nowo w głowie. Wiedział, że zareagował zbyt emocjonalnie na to wszystko. Że oskarżył Tomlinsona, kiedy obydwaj byli ofiarami chorego systemu.

Był zmęczony tym wszystkim. Naprawdę zmęczony.

— Mógłbym pokazać ci tak wiele. Ale tego jesteś pewnie świadom.

Znów słyszał ten głos. Głos, który jeszcze chwilę wcześniej powodował u niego niemalże sinusoidalne zmiany na polu emocji. Nagłe odejście nie miało sensu. Przecież to był statek Louisa, więc alfa będzie w stanie bez problemu go zlokalizować, niezależnie od pokładu.

— Nie obiecuj rzeczy, których nie będziesz w stanie spełnić — powiedział w końcu Harry. Miał wrażenie, jakby było mu dziwnie zimno, a jego ciało drżał, choć przecież na wszystkich pokładach panowała ta sama temperatura.

— Dlaczego mówisz, że nie będę w stanie ich spełnić? — odpowiedział pytaniem Louis, stając idealnie ramię w ramię przy omedze. Wiedział, że nie mógł się poddać. Nie w jego sprawie. — Jeżeli tutaj zostaniesz, zobaczysz więcej niż na jakimkolwiek statku, do którego by cię przypisano.

— Nie żyjemy w świecie, w którym obietnice są cokolwiek warte. Tego jednego zdążyłem się nauczyć.

— Nie tutaj — odpowiedział Louis. Wydawało się, że emocje między nimi się ostudziły. Albo to przynajmniej oni udawali. — Obietnice załogi są jak obietnice rodzin. Nierozerwalne. A teraz sam jesteś częścią załogi.

— Już nie mówisz nic o tym, że jestem twoją omegą? Szybko zmieniasz zdanie — prychnął Harry nagle, ale poczuł coś miłego w środku. Nie wiedział, czy właśnie to było jego miejsce w świecie, jednak to było coś przyjemnego... Mieć świadomość, że gdzieś przynależał, że może za jakiś czas będzie tutaj chciany i przez resztę osób.

✓ | Somewhere between the starsWhere stories live. Discover now