15

214 18 0
                                    

Wiedział, że zrobił wszystko, aby jakaś banda cholernych kutasów nie wdarła się na jego statek. Cóż, no dobrze, mógł przeżyć to, że pojawiliby się na pokładach, ale nie da im dotknąć czegokolwiek oprócz posadzki, kiedy będzie pozbywał się jednego za drugim. Chociażby miał stracić w tym wszystkim życie, nie odda tego, co było dla niego najcenniejsze.

Miał jednak jeden problem, którym był Harry. Omega w gorączce nie nadawała się do nawigowania statku, nie w tych prędkościach, które i tak były na granicy praw czegokolwiek, co istniało w świecie. Ale nawet gdyby lecieli szybciej, to nadal pilotowanie w czasie gorączki, kiedy zaraz miało dojść do walki, było niczym więcej jak czystą głupotą i szaleństwem. Nie wiedział jedynie, ile uda im się wytrzymać. Wrogi statek wyglądał na całkiem duży. Co prawda mniejszy od jego, ale miał świadomość tego, że na pewno nie było tam małej załogi. Zacisnął szczękę, próbując opracować najlepszą strategię w swojej głowie.

— Znaleźliście słabe punkty? — zapytał Louis, a jego głos wyrażał lekkie zdenerwowanie. W końcu od pewnego czasu udawało im się unikać takich niespodziewanych przygód. Teraz to się zmieniło. Tak jakby Harry był ich medalionem na nieszczęście.

— To przerobiony, starszy model. Nie wiemy, czy ma wady techniczne.

— Cholera, nienawidzę piratów. Strzelajcie do nich, oni nie mają wyjść z tego żywi.

Otwieranie ognia nigdy nie kończyło się dobrze, ale na pewno lepiej niż poddanie się. Wiedział, że to nie była walka ze statkami Rady, gdzie porażka nie oznaczała natychmiastowego strzelenia w głowę. Z piratami trzeba było walczyć na ich sposób; bez zawahania i momentów dobroduszności.

— Styles, usuń się z tego pokładu — zagrzmiał w końcu Louis, wiedząc, że to będzie najlepsza decyzja, jaką mógł w tym momencie podjąć.

— Nie zrobię tego — powiedział z pewnością w głosie Harry.

— Nie przydasz się tutaj z gorączką. Będziesz utrapieniem. To rozkaz.

— Jak będę tam sam, to zginę szybciej niż tutaj. Nie uderzyło to we mnie w pełni. Potrzebuję jakichkolwiek leków na otępienie i dam sobie radę. Bez nich nie wiem, ile uda mi się wytrzymać, zanim mi nie odbije. Może godzina.

Zielone oczy zmierzyły się z błękitnymi, kiedy nagle wszystko dookoła się zatrzęsło. Louis niemal odruchowo złapał się mocniej swoich podłokietników.

— Osłony spadły do dwudziestu procent. Jeżeli im nie uciekniemy, musimy szykować się do walki.

— Co jeśli wyjdziemy z nadświetlnej? — zapytał Tomlinson, szukając w głowie jakiegokolwiek sensownego planu.

— Mogłoby się udać, ale są za blisko. Siedemdziesiąt procent szans, że dojdzie do uderzenia.

— Przygotujcie bronie i dalej strzelajcie. Sprowadźcie Horana, żeby obejrzał skany, może znajdzie jak wysadzić to gówno. Styles, może ty masz jakieś mądre pomysły tym razem?

— Znam kilka modyfikacji do tego rodzaju statków, ale nie wiem, co oni finalnie przerobili — powiedział Harry, nie odwracając się ani na chwilę. — Z Niallem mógłbym do tego dojść dokładniej. Na pewno jest cięższy, widzę po tym, jak się porusza, będzie ciężej unikał. Strzelajcie na wysokość dział, żeby ich osłabić.

Louis kiwnął głową, każąc wykonać to, co powiedział Harry. Nie wierzył w to, jak wytrwała potrafiła być jego omega. Wstał ze swojego miejsca i wyjął broń, którą miał niemal zawsze przy sobie. Nie miał w planach nikogo ogłuszyć, o nie. Miał zamiar pozbyć się każdego intruza, któy mógłby pojawić się na pokładzie jego statku.

✓ | Somewhere between the starsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz