Nie zostawiaj mnie

3.7K 89 95
                                    

UWAGA❗

Na ten rozdział nikt nie jest gotowy...
------------------------------------

*Perspektywa Shane’a*:

Obudziłem się następnego dnia wciąż zmęczony. W sali byłem tylko ja i Tony. Zastanawiałem się, gdzie podziewał się Vincent i Will. Spojrzałem na telefon, na którym widniała godzina 7.20, a następnie wbiłem nieprzytomny wzrok w Tony’ego. Czułem się bardzo słabo, ale musiałem się trzymać dla niego. Do sali wszedł Vincent.

-Wypisali cię już?- zapytałem.

-Sam się wypisałem, ponieważ lekarze nie widzieli przeciwskazań. Jak się czujesz?

-Trochę słabo. Gdzie Will?

-Kazałem mu jechać do rezydencji. Tobie też bym kazał, ale wiem, że się stąd nie ruszysz.

-Nie zostawię go. Wiadomo kiedy się wybudzi?

-Niedługo. Narkoza już przestała działać, ale jego organizm jest bardzo wycieńczony. Podano mu też leki, bo choroba nie ustąpiła.

-A co z Santanem?

-Ta sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana niż myśleliśmy.

-To znaczy?

-Adrien uciekł.

-Co?! Jak to uciekł?

-Najprawdopodobniej ktoś z zewnątrz pomógł mu się uwolnić zanim przyjechali nasi specjaliści, bo nie dałby rady zrobić tego o własnych siłach. Jego stan był krytyczny.

-Szukacie go?

-Tak, ale na razie bez skutku.

Vincent zajął się swoim telefonem, a ja przymknąłem powieki. Z płytkiego snu wyrwał mnie głośny pisk. Na monitorze wskazującym przedtem rytm bicia serca Tony’ego ciągła się teraz prosta linia.

Zespół medyczny zjawił się natychmiast i rozpoczął resuscytację. Z przerażeniem w oczach patrzyłem jak z mojego bliźniaka ulatuje życie zanim wyproszono nas na korytarz. Reanimacja dłużyła się. Trwała 10… 20… 30… 40 min. Nagle z sali wyszedł do nas lekarz. Serce napierdalało mi pod żebrami z emocji i byłem gotowy się popłakać.

-Przykro nam… zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy.

-Na pewno możecie coś jeszcze zrobić!- Vincent podniósł ton, co mu się nie zdarzało.- Wracaj na tą salę i ratuj naszego brata!

-Nie można nic więcej zrobić.

-To kurwa coś wymyśl, bo on musi żyć!!- wybuchłem, a z moich policzków zaczęły spływać łzy.

-Wiem, że to dla was trudne. Możecie do niego wejść- jeszcze nie skończył mówić, a ja już znalazłem się koło łóżka bliźniaka.

-Tony!! Tony, kurwa nie zostawiaj mnie!!- potrząsnąłem nim lekko, ale otrzymałem zero reakcji.- Kurwa nie rób mi tego…- zalałem się jeszcze większym płaczem.

Siedziałem przy nim jeszcze przez jakieś kilka minut, aż ktoś nie złapał mnie od tyłu za ramię. Był to Vincent.

-Przykro mi Shane…

-NIE!! Vince to nie może być prawda!!- wpadłem w jakiś szał.

-On nie żyje Shane…

-BO CI IDIOCI GO UŚMIERCILI!! On jest silny!! Nie poddaje się tak łatwo!!

-Shane, musisz się uspokoić.

-A właśnie, że się nie uspokoję, bo mnie to kurwa boli Vince!!- krzyczałem.- Mój bliźniak leży tutaj, a ty jedyne co mi mówisz to to co już do cholery wiem!

Nie wytrzymałem. Jakaś część mnie w tamtym momencie wymarła. Czułem cholerny ból. Wybiegłem ze szpitala i udałem się tam gdzie niosły mnie nogi. Biegłem tak szybko ile miałem sił. Znalazłem się w jakimś pierdolonym lesie, a potem nad jakąś skarpą. Zauważyłem ją dopiero kiedy było już za późno. Sturlałem się z niej kilka metrów w dół. Zatrzymałem się uderzając o konar drzewa. Byłem cały obolały, ale największy ból czułem w sercu, które roztrzaskało się na miliony kawałków.

------------------------------------

Ten rozdział boli inaczej. Pisząc go czułam wszystkie emocje naraz. Przepraszam, że skończyłam go tak brutalnie i w tak nieodpowiednim momencie. Żeby wam to w jakiś sposób wynagrodzić, kontynuacja będzie jeszcze dzisiaj o 18.

Ocena, krytyka i błędy -> ->

Rodzina Monet- moja wersjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz