Emocje

2.7K 82 39
                                    


*Perspektywa Shane'a*:

Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem, a jeszcze bardziej w to, co sam powiedziałem. Dałem się ponieść emocjom i choć bardzo zależało mi na pomocy bliźniakowi to wszystko spieprzyłem i tylko nas skłóciłem. 

Często się kłóciliśmy, ale zwykle już po 2 minutach byliśmy pogodzeni i zapominaliśmy o co się posprzeczaliśmy. Teraz było inaczej. 

Wszedłem do pokoju pełen złości, która już po chwili zamieniła się w wyrzuty sumienia. Tak dużego sporu to chyba nigdy jeszcze nie mieliśmy. Czułem się z tym okropnie. Wziąłem zimny prysznic, ale nawet on nie zdołał zmyć ze mnie emocji. 

Leżałem na łóżku wgapiony w sufit i myślałem nad tym jak mogę to naprawić, ale jedyny wniosek, do którego doszedłem to, że nie umiem. Taka była prawda. Nie umiałem tego naprawić, ale bardzo kurwa chciałem. 

Siedziałem bezczynnie przez ponad godzinę. Postanowiłem pójść do Tony'ego i jeszcze raz pogadać, ale tym razem na spokojnie. Kiedy nie zastałem go w pokoju poczułem jak cały świat się zatrzymuje. 

Nie było go... nie było i chuj wie, gdzie się podziewał. Skoro miał zwidy to mogą się one powtórzyć. Bałem się jak cholera, że coś mu się stanie. W garażu zobaczyłem, że nie ma jego motocykla, więc szybko wskoczyłem na swój i zacząłem go szukać.



*Perspektywa Tony'ego*:

Pojechałem nad rzekę, aby trochę ochłonąć. Posiedziałem tam chwilę, ale kiedy nawet przyjemny dotąd szum wody wydawał się denerwujący, postanowiłem zmienić miejsce.

Ruszyłem do następnego punktu z naszej trasy. Jechałem bardzo szybko. Dobrze, że na drodze był mały ruch, bo najprawdopodobniej spowodował był poważny wypadek. 

Nagle zobaczyłem przed sobą na drodze jakąś postać. Mama... to znów była ona. Zacząłem gwałtownie hamować, ale nie zdążyłem i w nią wjechałem. Straciłem panowanie nad motocyklem i wylądowałem na poboczu. 

Nic mi się nie stało, ale panicznie podbiegłem do miejsca, w którym stała i padłem na kolana. Miałem w dupie, że coś może mnie przejechać. Mimowolnie zaczęły mi lecieć łzy. Nie dość, że pokłóciłem się z Shane'm to jeszcze przejechałem mamę. To niemożliwe, bo ona już nie żyła, ale i tak czułem się winny, jakbym miał jakiś wpływ na jej śmierć... jakbym to ja ją zamordował. 

Ta myśl odbijała się w mojej głowie i nie dawała spokoju. W końcu udało mi się podnieść i podejść do motocykla. Obyło się bez zniszczeń, więc od razu na niego wsiadłem i pojechałem do rezydencji, bo miałem już dość włóczenia się bez celu. 

Kiedy już się tam znalazłem coś uświadomiło mi, że jednak potrzebuję tej pomocy, którą oferował mi Shane. Udałem się do jego pokoju, ale go nie było. Kurwa, dlaczego odrzuciłem jego pomoc, kiedy była mi potrzebna?! Czemu ja go do chuja nigdy nie słucham?! 

Miałem ochotę się wykończyć. Złe pomysły zaczęły przychodzić mi do głowy, ale wtedy myślałem, że są jedynym wyjściem. Będąc już w pokoju sięgnąłem po leki przeciwbólowe, które zostały mi przepisane i nałykałem się ich tyle, aby przedawkować. Nie były silne, więc nic by mi nie zrobiły, ale chciałem przestać czuć ból, który przeszywał ranami moje serce...

-------------------------------

Rozdział z samymi opisami, ale boli tak samo... i to jeszcze nie koniec. Kontynuacja już jutro!


Ocenka, krytyka i błędy -> ->


Rodzina Monet- moja wersjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz