2 - The beginning

2.7K 175 12
                                    

Nigdy w życiu nie sądziłam, że wrócę na Ziemię. Arka unosiła się w kosmicznej przestrzeni od dziewięćdzięciu dwóch lat – tyle upłynęło od wybuchu nuklearnej wojny – i nie zanosiło się, żeby szykowała się do powrotu. Nikt nie spodziewał się, że Ziemia nadaje się jeszcze do ponownego zamieszkania. Owszem, co kilkadziesiąt lat wysyłali jakiegoś odważnego ochotnika – według większości głupca i samobójcę – w jednej z kabin na Ziemię, by sprawdzić, czy planeta nadaje się do powrotu ludzi z Arki. Niestety, za każdym razem łączność z kabiną była całkowicie zerwana wraz z jej wejściem w atmosferę i tak naprawdę nigdy nie dowiadywaliśmy się, czy lądowanie się udało. Naukowcy za każdym razem zakładali, że kabina spłonęła w drodze na Ziemię, rozbiła się lub zatonęła w radioaktywnych morzach.

Tak naprawdę nigdy się tym nie interesowałam na poważnie. Od tylu lat tkwimy w kosmosie – czemu akurat moje pokolenie miałoby dostąpić tego zaszczytu i powrócić na Ziemię? Nie wierzyłam w to, podobnie jak moi rodzice, którzy dawno stracili na to nadzieję, karmieni tymi samymi opowieściami o radioaktywnej, zniszczonej, skażonej Ziemi. Żyliśmy, skupiając się w całości na życiu na Arce, nie snując planów ani marzeń o cudownym powrocie.

Ja zostałam inżynierem, zgodnie z wolą moich rodziców – ale też i z własnych chęci. Maszyny były jedną z niewielu rzeczy, które autentycznie mnie interesowały. Miałam smykałkę do urządzeń, tak jak mój tata, i nie przeszkadzał w tym fakt, że jestem dziewczyną. Na Arce bardziej liczyły się umiejętności i wiedza niż tężyzna fizyczna, która czasem tylko utrudniała pracę w małych pomieszczeniach albo na małych elementach. Moja drobna budowa ciała i zwinność z pewnością mi to ułatwiały.

Mój tata pracował jako inżynier całe życie, projektując rozbudowę i wykorzystanie zasobów metalurgicznych Arki. To dzięki niemu udało nam się w niecałe dziesięć lat dobudować fragment nowej stacji ze śmieci kosmicznych i starych satelit. Miał nowatorskie pomysły, które liczyły się w każdej sprawie – kanclerz Jaha zawsze brał stronę mojego ojca w każdej sprawie związanej z rozbudową Arki. Dzięki tacie miałam też lepszy start w karierze – od małego "szkolił" mnie na inżyniera, ucząc tworzenia planów i budowy maszyn.

Moja mama za to była nauczycielką wiedzy o Wszechświecie, i z powodu niewielkiej liczby dzieci na Arce uczyła także mnie, i to przez kilka lat. Na początku była to bardzo fajna sprawa – mama w szkole dla ośmiolatki to jak wieczne poczucie bezpieczeństwa – ale w następnych latach stało się to nieco frustrujące, gdy inne dzieci zaczęły mi z tego powodu dokuczać. Do tej pory pamiętam wyrzuty kilku z nich, gdy dostałam kolejną piątkę z trudnego sprawdzianu. Nie było w tym żadnej winy mojej mamy, byłam po prostu zdolną uczennicą – ale nikt tego wtedy nie rozumiał. Z tego powodu straciłam wielu "przyjaciół" – jeśli można tak powiedzieć o zazdrosnych dwunastolatkach – i wkrótce została mi tylko Camille, moja obecna najlepsza przyjaciółka.

Camille była ze mną od zawsze, od pierwszych dni w przedszkolu, kiedy siadła obok mnie, spojrzała w okienko kabiny i powiedziała wesoło: "Zajebiście wielki ten kosmos, co nie?". Wytrzeszczyłam wtedy oczy, przerażona całą swoją pięcioletnią osobą, nie wiedząc, kim jest ta dziewczynka i dlaczego mówi takie brzydkie słowa. Camille zamrugała oczami, spojrzała na mnie z ukosa i dodała "Ty wyglądasz na raczej grzeczną". Z jakiegoś powodu moja duma została wówczas urażona i odpowiedziałam butnie, że wcale nie jestem grzeczna. Camille, jak to Camille kazała mi to udowodnić. A więc moja pięcioletnia ja natychmiast wstała i powiedziała na cały głos, tak, żeby każdy w klasie słyszał: "Kosmos jest zajebiście wielki". Oczywiście, pani przedszkolanka też usłyszała, i to na tyle wyraźnie, żebym spędziła czas w kozie przez kolejną godzinę. Nie obeszło mnie to bardzo, bo po tym incydencie Camille została moją najlepszą przyjaciółką.

Survivors || the 100Where stories live. Discover now