7 - The berries

1.3K 106 14
                                    

Otworzyłam oczy. Niebo nade mną było ciemne, ale gdy przekręciłam głowę w prawo, w stronę wschodzącego słońca, zobaczyłam blade promienie przebijające się przez gęstwinę lasu. Chmury, w miarę upływu czasu, z ciemnogranatowych przybierały coraz jaśniejsze odcienie niebieskiego i różowego.

Obserwowałam ich powolny ruch, leżąc na posłaniu. Mogłabym to robić bez końca. Przy wszystkich ziemskich cudownościach nic nie mogło równać się widokowi nieba i słońca. W kosmosie wszystko dookoła wyglądało identycznie – bezkresna czerń kosmosu, usłana dalekimi od nas gwiazdami, które z okien Arki przypominały bardziej białe kropki niż płonące ciała niebieskie.

Tutaj, na Ziemi, niebo każdego dnia było inne – codziennie obserwowałam niepowtarzalne ułożenie chmur, niepowtarzalny sposób, w jaki słońce wschodzi i zachodzi za linią horyzontu. Każda chwila różniła się od poprzedniej o tą właśnie wyjątkową niepowtarzalność. Nigdy nie wiedziałam, co przyniesie następna sekunda, minuta, godzina. Co zobaczę, gdy spojrzę w górę w południe, po południu, wieczorem, nocą. Leżałam więc i chłonęłam wzrokiem każdy skrawek porannego nieba, wiedząc, że to jedyny taki poranek – jutro nastanie kolejny, całkiem inny od dzisiejszego. Już nigdy nie zobaczę identycznego odcienia różu w kłębiących się puszystych chmurach, tej samej gry świateł pomiędzy pniami drzew.

Wszystko dookoła mnie rodzi się, trwa i przemija, a potem nadchodzi nowe – to samo, ale jednak całkowicie inne. I na tym polegała magia tej planety. Na zmienności w niezmienności, różnorodności w swojej jednakowości. Ziemia była miejscem tak zachwycającym w ogromie swoich wytworów, że wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie się nią znudzić. Zawsze jest tyle do zobaczenia, tyle do odkrycia, dotknięcia, poczucia, posmakowania, przeżycia... Każda chwila jest cudem. Cudem, który muszę wykorzystać, przeżyć i stać się jego częścią.

W końcu, gdy promienie słońca dosięgnęły mojej twarzy, podniosłam się z posłania. Caddarick poruszył się niespokojnie, ale spał dalej. Kiedy na niego spojrzałam, wróciły do mnie wszystkie wspomnienia wczorajszego dnia, z którymi z całej siły starałam się walczyć. Przygryzłam wargę, by powstrzymać napływające mi do oczu łzy, i odwróciłam głowę, analizując w myślach od nowa wszystko, co się wczoraj wydarzyło.

Szliśmy przed siebie przez resztę wczorajszego dnia, aż do zapadnięcia całkowitej ciemności, kiedy zadecydowałam postój. Kilkakrotnie musieliśmy przerywać wędrówkę i wspinać się na drzewa, by upewnić się, że idziemy w dobrym kierunku – i parę razy zawrócić, gdy zboczyliśmy z trasy. Bardzo oddaliliśmy się od rzeki i czułam się dziwnie, kiedy nie towarzyszył mi już jej szum. Musieliśmy też oszczędzać zapasy wody, które niestety dość szybko się kurczyły.

Nie rozmawialiśmy wiele. Cały czas obserwowałam Caddaricka, by upewnić się, że nic mu nie jest, pomimo jego zniecierpliwionych zapewnień, że głowa już go nie boli i czuje się dobrze. Widziałam jednak wyraźnie, że jest zbyt zmęczony i obolały, żeby iść nieprzerwanie do przodu, więc zarządzałam przerwy na "sprawdzenie terenu" częściej, niż było to potrzebne – po prostu chciałam, żeby odpoczął.

Kiedy rozbiliśmy obóz i położyliśmy się spać, długi czas nie mogłam zasnąć, cały czas mając przed oczami atakującego nas zmutowanego wilka. Kilkakrotnie budziłam się ze zduszonym okrzykiem, kiedy mój mózg podsuwał mi obrazy rozszarpywanego Caddaricka i wpatrzonych we mnie złotych ślepii zwierzęcia.

W którymś momencie – kiedy ta sama wizja obudziła mnie po raz trzeci – gdy otworzyłam oczy nie zobaczyłam nad sobą blasku gwiazd. Zamrugałam zdezorientowana, kiedy twarz Caddaricka pojawiła się tuż nad moją.

– Wszystko w porządku? – spytał cicho. Podniosłam się szybko i odsunęłam od niego najdalej, jak mogłam.

– Dla-dlaczego nie śpisz? – nie zauważyłam, jak bardzo się trzęsłam, dopóki nie usłyszałam swojego drżącego głosu.

Survivors || the 100Where stories live. Discover now