Oneshot #5 - Hainofi (Ruthless pt. 2)

158 9 2
                                    

Kiedy w końcu znalazłam się pod bramami wioski, zapadła już noc.

Droga powrotna zajęła mi o wiele więcej czasu, niż powinna – kiedy tylko cały strach i adrenalina opuściły moje ciało, prawie że całkowicie opadłam z sił, a dostanie się do domu dodatkowo utrudniały dotkliwy ból głęboko przeciętego ramienia i narastająca ciemność dookoła. Musiałam zatrzymywać się kilkakrotnie, by złapać oddech, i co chwila upewniałam się, czy nie zostawiam za sobą czarnych śladów z krwi na ziemi – udało mi się zrobić jedynie prowizoryczny opatrunek na ramię z szerokich liści.

Z trudem przecisnęłam się przez otwór w ogrodzeniu, krzywiąc się, gdy rana znowu otworzyła się przez szybki ruch ramieniem. Nie obchodziło mnie to jednak w tamtej chwili – wszystkie moje chaotyczne myśli kręciły się tylko wokół jednego.

Muszę ostrzec Hedę. Muszę uświadomić mu, co się dzieje zanim będzie za późno. Muszę ochronić naszych ludzi.

Przemknęłam się szybko pomiędzy pogrążonymi w ciemności budynkami, obchodząc szerokim łukiem wartowników, widocznych z daleka dzięki jasnemu światłu pochodni. Od razu rzuciło mi się w oczy, że w wiosce nikt nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa – wojownicy swobodnie przechadzali się po ścieżkach, a Potamikru spali spokojnie w swoich domach i namiotach. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co wydarzyło się dziś zaledwie kilka mil stąd – i na samą myśl o tym, w jak wielkim są przez to niebezpieczeństwie, wszystkie wnętrzności skręcały mi się boleśnie.

Kiedy udało mi się zakraść pod okna siedziby Hedy, od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Pod drzwiami stało jedynie dwóch strażników, a przez okno, pod którym się czaiłam, nie mogłam zauważyć nikogo. Podkradłam się więc nieco bliżej wojowników, by usłyszeć ich rozmowę. Po raz kolejny poczułam się jak szpieg – ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeżeli tylko mnie zobaczą w takim stanie, niewygodnym pytaniom nie będzie końca. A zdecydowanie ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałam, byli depczący mi po piętach wartownicy do pilnowania, żebym przypadkiem nie naraziła po raz kolejny swojego życia.

– ...jakieś wieści od Azaira? – dobiegł mnie głos jednego z nich. Przysunęłam się prawie że do krawędzi budynku i nadstawiłam ucha, czując, jak serce bije mi coraz szybciej.

– Póki co żadnych. Heda odesłał wszystkich swoich przybocznych, ale Azair zapowiedział, że nie ma powodu do niepokoju. Wróci najdalej za dwa dni – wyjaśnił drugi. Z ledwością powstrzymałam jęk na jego słowa. Nie ma go tutaj.

– Sytuacja nadal jest niewyjaśniona. Nie powinien był tego tak zostawiać – odparł drugi nieco powątpiewającym głosem.

– Na pewno się tym zajmie. Nie możemy podważać jego decyzji. Musiał mieć ważny powód, by nie wracać do stegedy.

Zamilkli, a ja wycofałam się z powrotem za budynek i oparłam ciężko o ścianę, wypuszczając głośno powietrze. Miałam ochotę krzyczeć z bezsilności. Mojego brata nie ma w wiosce, właśnie teraz, kiedy najbardziej go potrzebuję – kiedy wszyscy jego ludzie go potrzebują. Wojownicy i Rada nie mogą podjąć bez niego żadnych decyzji. Przez kolejne dwa dni wioska pozostanie więc nieświadoma tego, że może zostać zaatakowana praktycznie w każdej chwili.

Przeczesałam ręką włosy w geście frustracji, krzywiąc się mimowolnie, gdy rana na ramieniu znowu dała o sobie znać. Nie mogłam tego tak zostawić. Nie mogłam po prostu czekać, aż Heda wróci – po tym, co się ze mną stało, mogłam sobie wyobrazić, jak przerażająco wiele może zdarzyć się w ciągu kolejnych dwóch dni. Wiedziałam jednak, że nie mogłam zwrócić się z tym do żadnego wojownika oprócz mojego brata – nawet jeżeli by mi uwierzyli, zapewne jako cenna Natblida natychmiast zostałabym objęta całodobową ochroną, z całkowitym zakazem opuszczania wioski.

Survivors || the 100Where stories live. Discover now