Nie pamiętam następnych dni.
Nie wiem nawet, czy mijały – i kiedy mijały. Czas przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, miałam wrażenie, jakby zniknął, a ja znalazłam się w przestrzeni poza nim i wszelką świadomością.
Tkwiłam w całkowitej ciemności, nie mając pojęcia, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Ból, emanujący z każdej komórki mojego ciała, co chwila nasilał się i mijał, przebijając się przez otaczającą mnie ciemność – podobnie jak dziesiątki migotliwych obrazów, dźwięków i wspomnień, kotłujących się nieustannie w mojej głowie.
Owszem, były przebłyski świadomości. Przebłyski tak kruche i szybkie, że nie zdążałam nawet spróbować ich pochwycić. Co chwila znikały i pojawiały się, przynosząc ze sobą zamglone obrazy albo przytłumione dźwięki, z trudem dostające się do mojej głowy. Słyszałam czyjeś głosy, widziałam obce twarze dookoła mnie, najróżniejszego kształtu postaci, wyłaniające się z cieni. Na przemian ogarniało mnie uczucie gorąca i chłodu, jakby płomienie i lód zderzały się w moim ciele; najróżniejsze substancje, mokre i lepkie, zimne i ciepłe dotykały co chwila mojego ciała, wlewały się do moich ust, płynęły po moich ranach; czyjeś dłonie mnie podnosiły, miękki materiał owijał moje ciało, badawcze spojrzenie czyichś oczu przebijało się przez mrok.
To wszystko migotało gdzieś w oddali, poza zasięgiem mojej świadomości, a nieustannie wstrząsająca moim ciałem gorączka uniemożliwiała mi to pochwycić, co chwila zabierając mnie z powrotem w świat ciemności i wtłaczając do mojej głowy niezliczone sny – tak dzikie i kolorowe, tak żywe, tak pełne najróżniejszych wizji, że miałam czasem wrażenie, że są rzeczywistością.
Była w nich Arka. Jej długie, metalowe korytarze, okrągłe okna dające widok na niezliczone morze gwiazd, unoszących się w kosmicznej przestrzeni dookoła nas – tak maleńkich, że wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Byli moi rodzice, siedzący ze mną w naszym mieszkaniu, uśmiechający się do mnie – ale teraz mogłam wyraźnie zobaczyć w ich oczach niepewność i strach, które całe życie starali się przede mną ukrywać.
Była też Camille, byli John i David oraz wszyscy moi przyjaciele i znajomi z Arki, których twarze tak dobrze znałam. Wszyscy razem, rozmawiający wesoło, śmiejący się beztrosko, tańczący i świetnie bawiący się w swoim towarzystwie. Ale teraz dokładnie mogłam zobaczyć strach na twarzy Sarah Titan, dziwny błysk w jej oczach, gdy na mnie patrzyła – prawdziwą intencję jej promiennego uśmiechu, gdy obejmowała mnie, ukrywając cały swój fałsz za maską z beztroski.
I mogłam zobaczyć kapsułę, która zabrała mnie na Ziemię – kabinę, w której pracowałam przez wiele dni. Widziałam wyraźnie każdy szczegół jej zawiłej, metalowej konstrukcji, każdy kabel, każdą wadę i zwarcie, które musiałam naprawiać.
I mogłam zobaczyć jego.
Człowieka, który przedstawił mi się tamtego dnia jako Caddarick Smith. Człowieka, który na zawsze zabrał mnie z Arki, z mojego domu. Człowieka, który przetrwał razem ze mną lądowanie na Ziemi – planecie, której mieliśmy nigdy nie zobaczyć na własne oczy. Człowieka, który każdego dnia razem ze mną przemierzał tę właśnie planetę, odkrywając jej sekrety i niejednokrotnie ratując mi życie.
Człowieka, który zaledwie kilka tygodni później dopuścił się najgorszych rzeczy, popadając bezpowrotnie w swoje szaleństwo. Człowieka, który okłamywał mnie bezlitośnie przez cały ten czas – jednocześnie będąc jedynym, którego kochałam, zanim na naszej drodze nie pojawili się Ziemianie.
Widziałam Ryana. Ryana, którego zastrzeliłam.
I jego krew, tańczącą mi przed oczami do tej chwili – jej czerwone plamy pokrywające moje ręce, moje ciało, mój umysł. Krew człowieka, któremu odebrałam życie, czerwona jak świt tamtego dnia, kiedy wszystko, dosłownie w s z y s t k o legło w gruzach.
YOU ARE READING
Survivors || the 100
Fanfiction"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have we become?" Ailey Theen nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek opuści Arkę - statek kosmiczny, który przez całe życie był jej domem. W wyniku wy...