40 - Jus drein jus daun

842 78 37
                                    

Cały świat zatrzymał się w tej jednej, niesamowitej chwili, kiedy chłonęliśmy się nawzajem wzrokiem – oboje z szokiem i niedowierzaniem w sercach. Patrzyłam na niego i byłam prawie że pewna, że śnię – że to tylko kolejne halucynacje, które próbują odwieźć mnie od myślenia o nieuchronnej śmierci, która miała nadejść wraz z ciosem miecza Shade'a.

Ale w chwili, gdy wódz Uaimkru odsunął się ode mnie gwałtownie z błyskiem przerażenia w oczach, wzywając drżącym głosem swoje straże, zrozumiałam, że to nie sen.

To rzeczywistość.

Theo tam był. Naprawdę tam był. Przyszedł tutaj.

Przyszedł po mnie.

I zanim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, w ułamku sekundy szok w jego spojrzeniu zamienił się w czystą furię.

Rzucił się w stronę Shade'a, a jego miecz – mój miecz – błysnął w migotliwym świetle pochodni. Drogę natychmiast zastąpili mu wojownicy Uaimkru, do tej pory ustawieni przy ścianach – ale w tej samej sekundzie za plecami Theo powstał nagły ruch i przez wyważone drzwi zaczęli wpadać do środka uzbrojeni po zęby Potamikru, w tak dużej ilości, że nie byłam w stanie ich zliczyć. Ich donośny, wojenny okrzyk, odbijający się echem od kamiennych ścian, zatrząsł w posadach siedzibą Shade'a.

Wszystko potoczyło się tak szybko, że mój wyczerpany umysł nie zdołał zrozumieć, co się dzieje. Wojownicy Potamikru i Uaimkru w jednej chwili rzucili się na siebie. Szczęk oręża przeszył powietrze, które wkrótce wypełniło się dźwiękiem upadających ciał i pełnymi bólu okrzykami.

Patrzyłam na to wszystko w przerażeniu, nadal przypięta łańcuchami do ściany, niezdolna do żadnego ruchu. Wojownicy zdawali się całkowicie mnie nie zauważać, pochłonięci ferworem walki – a ja w całym tym chaosie krwi i śmierci byłam w stanie wypatrywać tylko jednej osoby.

Theo.

Theo, który niczym bóg wojny wirował w bezlitosnym, śmiertelnym tańcu pośród walczących Ziemian. Zakrwawione ostrze jego miecza co chwila przeszywało ze świstem powietrze i spadało jak grom na walczących z nim wojowników, sprawiając, że kolejni Uaimkru padali z okrzykiem bólu pod jego stopami.

Potamikru starali się osłaniać jego tyły, ale, podobnie jak ja, widzieli dokładnie, że Heda wcale nie potrzebuje ochrony – dosłownie biła od niego nieposkromiona furia i żądza krwi, sprawiając, że w oczach Ludzi Jaskini mimowolnie błyszczał strach. Wirował w boju, niepokonany i bezlitosny – tak zachwycający, jak i przerażający, a ja patrzyłam na niego jak urzeczona, porażona emanującą od niego siłą. Ledwo powstrzymałam się od krzyku, kiedy czyjś miecz błysnął o włos od jego głowy – Theo jednak zdawał się kompletnie nie zwracać na to uwagi, wpatrzony tylko i wyłącznie w swój jedyny cel.

Shade'a.

Shade'a, który z każdą chwilą coraz bardziej cofał się pod ścianę, osłaniany bezustannie przez swoich wojowników. Widziałam, jak rozgląda się, desperacko szukając drogi ucieczki – a w miarę, jak Theo zbliżał się do niego, z przerażającą łatwością torując sobie drogę wśród jego wojowników, w jego oczach zaczynała rosnąć panika.

Nagle jednak ponad walczącym dziko tłumem zwrócił wzrok w moją stronę – i kiedy mnie spostrzegł, jego oczy znowu zabłysnęły lodowato. Zamarłam, kiedy z prędkością światła utorował sobie drogę przez wojowników i zaczął biec w moją stronę, z mieczem uniesionym w górze.

Nie zdążył jednak nawet się do mnie zbliżyć, bo dokładnie w tamtej sekundzie Theo ze wściekłym okrzykiem rzucił się na niego i jednym, silnym ciosem powalił na ziemię.

Survivors || the 100Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon