Cały świat zatrzymał się w tej jednej, niesamowitej chwili, kiedy chłonęliśmy się nawzajem wzrokiem – oboje z szokiem i niedowierzaniem w sercach. Patrzyłam na niego i byłam prawie że pewna, że śnię – że to tylko kolejne halucynacje, które próbują odwieźć mnie od myślenia o nieuchronnej śmierci, która miała nadejść wraz z ciosem miecza Shade'a.
Ale w chwili, gdy wódz Uaimkru odsunął się ode mnie gwałtownie z błyskiem przerażenia w oczach, wzywając drżącym głosem swoje straże, zrozumiałam, że to nie sen.
To rzeczywistość.
Theo tam był. Naprawdę tam był. Przyszedł tutaj.
Przyszedł po mnie.
I zanim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, w ułamku sekundy szok w jego spojrzeniu zamienił się w czystą furię.
Rzucił się w stronę Shade'a, a jego miecz – mój miecz – błysnął w migotliwym świetle pochodni. Drogę natychmiast zastąpili mu wojownicy Uaimkru, do tej pory ustawieni przy ścianach – ale w tej samej sekundzie za plecami Theo powstał nagły ruch i przez wyważone drzwi zaczęli wpadać do środka uzbrojeni po zęby Potamikru, w tak dużej ilości, że nie byłam w stanie ich zliczyć. Ich donośny, wojenny okrzyk, odbijający się echem od kamiennych ścian, zatrząsł w posadach siedzibą Shade'a.
Wszystko potoczyło się tak szybko, że mój wyczerpany umysł nie zdołał zrozumieć, co się dzieje. Wojownicy Potamikru i Uaimkru w jednej chwili rzucili się na siebie. Szczęk oręża przeszył powietrze, które wkrótce wypełniło się dźwiękiem upadających ciał i pełnymi bólu okrzykami.
Patrzyłam na to wszystko w przerażeniu, nadal przypięta łańcuchami do ściany, niezdolna do żadnego ruchu. Wojownicy zdawali się całkowicie mnie nie zauważać, pochłonięci ferworem walki – a ja w całym tym chaosie krwi i śmierci byłam w stanie wypatrywać tylko jednej osoby.
Theo.
Theo, który niczym bóg wojny wirował w bezlitosnym, śmiertelnym tańcu pośród walczących Ziemian. Zakrwawione ostrze jego miecza co chwila przeszywało ze świstem powietrze i spadało jak grom na walczących z nim wojowników, sprawiając, że kolejni Uaimkru padali z okrzykiem bólu pod jego stopami.
Potamikru starali się osłaniać jego tyły, ale, podobnie jak ja, widzieli dokładnie, że Heda wcale nie potrzebuje ochrony – dosłownie biła od niego nieposkromiona furia i żądza krwi, sprawiając, że w oczach Ludzi Jaskini mimowolnie błyszczał strach. Wirował w boju, niepokonany i bezlitosny – tak zachwycający, jak i przerażający, a ja patrzyłam na niego jak urzeczona, porażona emanującą od niego siłą. Ledwo powstrzymałam się od krzyku, kiedy czyjś miecz błysnął o włos od jego głowy – Theo jednak zdawał się kompletnie nie zwracać na to uwagi, wpatrzony tylko i wyłącznie w swój jedyny cel.
Shade'a.
Shade'a, który z każdą chwilą coraz bardziej cofał się pod ścianę, osłaniany bezustannie przez swoich wojowników. Widziałam, jak rozgląda się, desperacko szukając drogi ucieczki – a w miarę, jak Theo zbliżał się do niego, z przerażającą łatwością torując sobie drogę wśród jego wojowników, w jego oczach zaczynała rosnąć panika.
Nagle jednak ponad walczącym dziko tłumem zwrócił wzrok w moją stronę – i kiedy mnie spostrzegł, jego oczy znowu zabłysnęły lodowato. Zamarłam, kiedy z prędkością światła utorował sobie drogę przez wojowników i zaczął biec w moją stronę, z mieczem uniesionym w górze.
Nie zdążył jednak nawet się do mnie zbliżyć, bo dokładnie w tamtej sekundzie Theo ze wściekłym okrzykiem rzucił się na niego i jednym, silnym ciosem powalił na ziemię.
BINABASA MO ANG
Survivors || the 100
Fanfiction"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have we become?" Ailey Theen nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek opuści Arkę - statek kosmiczny, który przez całe życie był jej domem. W wyniku wy...