46 - Home

772 75 22
                                    

Słońce chyliło się ku zachodowi. Pierwsze nocne chmury zaczęły wpływać na niebo, oświetlane przez pomarańczowozłotą poświatę jego ostatnich promieni. Letnie powietrze nagle zrobiło się cięższe, wiatr ustał, przynosząc do mojej komnaty intensywny zapach kwitnących, leśnych kwiatów i sosnowych igieł.

Patrzyłam przez okno przez dłuższą chwilę, podziwiając grę słonecznego światła na jasnych ścianach sypialni. Cisza, przerywana co chwilę śpiewem wieczornych ptaków i delikatnym szumem liści, była tak przyjemna, że przez dłuższą chwilę nie poruszałam się, opierając się o parapet, i po prostu chłonęłam wyjątkowy nastrój tego wieczoru – jednego z najpiękniejszych, jakie miałam dotąd okazję zobaczyć.

Moje myśli błądziły swobodnie po wydarzeniach z ostatnich dni, kiedy w tej ciszy i spokoju próbowałam ogarnąć rozumem wszystko, co się działo wokół mnie.

Nie byłam pewna, co czuję. Moje serce stanowił kompletny mętlik emocji, mieszających się ze sobą nawzajem, co chwila nasilających się lub przemijających. W jednej chwili czułam spokój i radość, a w drugiej niepewność i powracające echo bólu, który nadal czaił się gdzieś w głębokich zakamarkach mojego serca. Wszystkie wydarzenia, widoki, dźwięki i twarze przewijały mi się kolejno przed oczami, nie wiedziałam, co mam myśleć, co czuć, jak to wszystko sobie poukładać.

Jednak patrząc na ten piękny zachód słońca, na jego promieniste smugi rozświetlające coraz ciemniejsze z każdą chwilą niebo, i czując przyjemne ciepło słonecznego światła na swojej twarzy, czułam się lepiej. Spokojniej. Mogłam chociaż na chwilę wyłączyć się ze świata, chłonąć ten wyjątkowy, piękny widok za oknem, oddychać świeżym powietrzem. Mogłam odpocząć od samej siebie, od natłoku myśli i wydarzeń, które nieustannie powracały do mojej głowy. Tylko natura mogła przynieść mi tego rodzaju spokój, którego tak potrzebowałam.

A w zasadzie... nie tylko ona.

Nagle po całej komnacie rozległo się ciche pukanie do drzwi. Serce we mnie podskoczyło na sam jego dźwięk – podświadomie wiedziałam, kto przyszedł. Ktoś, za kim tęskniłam każdą cząstką mojego ciała od minuty, w której wyszłam z jego sypialni.

– Wejść – rzuciłam pospiesznie, wstając i odwracając się od okna.

Drzwi uchyliły się i Theo wszedł do środka. Poczułam, jak przez całe moje ciało przechodzi dreszcz ekscytacji, a na twarzy natychmiast wykwita szczery uśmiech.

Theo podszedł do mnie powolnym krokiem, zobaczyłam, jak jego oczy zaczynają błyszczeć na mój widok, jak lekki uśmiech rozświetla jego twarz. Był ubrany w strój Hedy, ale w bardziej ozdobnej niż „bitewnej" wersji – nie był uzbrojony, a jego ramiona pozostały odkryte, tak, że mogłam dokładnie zobaczyć każdą linię czarnych tatuaży, które je pokrywały.

Podeszłam do niego i ujęłam go za dłonie, podziwiając, jak ostatnie promienie wpadającego przez okno słońca tańczą na jego przystojnej twarzy, odbijają się w prawie że radosnym spojrzeniu jego ciemnych jak ziemia oczu.

– Jesteś – powiedziałam cicho, unosząc głowę, by na niego spojrzeć. – Czekałam na ciebie. I to długo. – uniosłam znacząco brew, jakby żądając wyjaśnień, ale mogłam długo utrzymać poważnej miny.

– Wiem... wybacz. Miałem kilka spraw do załatwienia – jego głęboki, cudownie znajomy głos sprawił, że moje serce natychmiast ogarnęło ciepło. Uniósł dłoń do mojej twarzy, delikatnie wodząc palcami po moim policzku. Wstrzymałam oddech, kiedy nasze oczy się spotkały.

Jednak kiedy już myślałam, że mnie pocałuje, odsunął się o krok, ściskając mnie delikatnie za rękę – a jego oczy nagle rozbłysły.

– Ailey... chcę ci coś pokazać – oznajmił, nie przestając się uśmiechać. Zamrugałam i przekrzywiłam pytająco głowę.

Survivors || the 100Where stories live. Discover now