– Jesteś tego pewna?
Trzymał mnie za rękę, a jego ciemnobrązowe oczy wpatrywały się prosto w moje z taką powagą i intensywnością, jakby chciał przejrzeć moją duszę na wylot. Dobrze znałam to spojrzenie. Niepokoił się, ale z całych sił próbował tego nie okazywać.
Przełknęłam ślinę i skinęłam twierdząco głową.
– Tak, jestem, Theo. Nie martw się – posłałam mu lekki uśmiech. – To przecież nic takiego.
Nie mówiłam szczerze. To wcale nie było dla mnie „nic takiego" – tak naprawdę czułam, że to prawdopodobnie jeden z najważniejszych momentów w moim życiu.
Moment przejścia. Moment naznaczenia. Moment, w którym zbliżę się najbardziej, jak się da, do stania się Potamikru.
Do stania jedną z nich.
Mogłam żyć w ich stolicy, mogłam opanować ich język niemalże do perfekcji, mogłam stać się żoną najpotężniejszego władcy w całym kraju, ale zawsze pozostawało coś... niepełnego. Coś, co pozostawiało mnie obcą, odmienną od nich. Nie było to tylko moje pochodzenie czy fakt, że Arka zawsze będzie częścią mnie, nawet jeżeli już nigdy na nią nie wrócę. Przez cały czas, mniej lub bardziej wyraźnie, czułam za sobą cień tej dziwnej pustki – więc wszystkim, czego chciałam, było to „coś" odnaleźć i wypełnić tak, by wreszcie poczuć się jak w domu.
A to, co zamierzałam dziś zrobić, było kolejnym krokiem, by to osiągnąć.
Ziemianie praktycznie od chwili narodzin byli wojownikami – a wojownicy nie obawiali się nosić dumnie dowodów swoich dokonań i przynależności do swojego kru. Ich symbolami były piękne, misterne tatuaże na ich skórze. Każdy z nich miał swoje własne, unikatowe znaczenie, każdy oznaczał bardzo wiele dla tego, kto go nosił. Pierwszy tatuaż otrzymywano w młodym wieku, podczas rytuału wkroczenia w dorosłość – tego, którego nigdy nie miałam okazji przejść.
Ale teraz... teraz mogłam to zrobić.
Wszystkim, czego chciałam od zawsze, było stanie się jedną z nich – stanie się godną stania u boku Hedy jako jego żona. Owszem, dostatecznie udowodniłam swoją odwagę w momencie, w którym wiele miesięcy temu podczas nawet najcięższych tortur nie zdradziłam władcy Uaimkru niczego na temat Hedy, i ocaliłam tym samym bardzo wiele istnień. Na dowód tego moją skórę nadal zdobiły blizny bitewne – ślady tego, co spotkało mnie w ich strasznej niewoli, które nigdy nie mogły do końca zniknąć.
Mimo to czułam gdzieś głęboko w sobie, że nawet to nigdy nie wystarczyło, bym poczuła się prawdziwie akceptowana przez Potamikru. Gorzkie wspomnienie odległego dnia przenosin do stolicy nadal błąkało się gdzieś wśród moich niepewnych myśli, wracało w chwilach zwątpienia – mimo że byłam w stolicy traktowana z należytym szacunkiem. Byłam całkowicie pewna, że moje małżeństwo z Theo zmieniło wszystko w moim życiu na lepsze – ale to ściskające serce uczucie, że tu nie pasuję, zawsze gdzieś pozostawało, mimo że bardzo chciałam pozbyć się go na dobre.
I teraz wreszcie zdecydowałam, w jaki sposób muszę to zrobić.
Delikatnie wyplątałam palce z uścisku Theo i posławszy mu ostatni, pokrzepiający uśmiech, z mocno bijącym sercem odwróciłam się w stronę czekającego cierpliwie na środku komnaty Ziemianina. Położyłam się posłusznie na pledzie, który wskazał, i pozwoliłam, by rozpiął moją koszulę na plecach. Usłyszałam, że Theo wstrzymuje oddech, kiedy Potamikru jednym ruchem odgarnął moje długie, misternie plecione włosy, by odsłonić kark. Uśmiechnęłam się pod nosem na tę reakcję.
CZYTASZ
Survivors || the 100
Fanfiction"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have we become?" Ailey Theen nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek opuści Arkę - statek kosmiczny, który przez całe życie był jej domem. W wyniku wy...