16 - Gonplei

1K 73 17
                                    

Obudziło mnie gwałtownie potrząsanie za ramię. Otworzyłam oczy z niemałym trudem i długą chwilę zajęło mi rozpoznanie miejsca, w którym się znajdowałam – a jeszcze dłuższą uwierzenie, że to, co widzę, nie jest snem.

Twarz Risy tuż nad moją szybko otrzeźwiła moje zmysły.

– Już świt. On na ciebie czeka – powiedziała z powagą. Zamrugałam. Chodziło jej o Theo.

Podniosłam się pospiesznie, starając się jak najszybciej pozbyć z siebie resztek snu. Risa bez słowa podała mi miskę z wodą, w której umyłam twarz i ręce, a potem talerz z jakąś nieokreśloną, słodko pachnącą papką.

– Śniadanie – wyjaśniła krótko, widząc moje pytające spojrzenie. – Da ci siłę.

Zjadłam w milczeniu, czując, jak żołądek zacieśnia mi się w supeł. Nie wiedziałam, co Theo zamierza ze mną zrobić, jak chce "nauczyć" mnie walczyć, ale miałam wrażenie, że nie będzie to nic przyjemnego. Niepokój w oczach Risy, kiedy na mnie patrzyła, sprawiał, że czułam się jeszcze gorzej. Przecież ja nie potrafię walczyć. Nigdy nawet z nikim się nie biłam. Cudem udało mi się użyć pistoletu w sytuacji zagrożenia – i to raczej nie kwalifikowało do umiejętności wojennych. Nie będę w stanie zaimponować Theo, jeżeli nie mam żadnych zdolności. Zrobię z siebie tylko słabą ofiarę. Co ja sobie w ogóle myślałam, zgadzając się na to wszystko?

Te niewesołe myśli towarzyszyły mi przez cały czas, a supeł w żołądku zacieśnił się tak bardzo, że prawie nie byłam w stanie przełknąć śniadania. Kiedy w końcu skończyłam, Risa wyprowadziła mnie z namiotu. Uderzył mnie chłód wczesnego poranka, ostry wiatr rozwiał moje włosy.

Rozejrzałam się. Opustoszała wioska, nadal pogrążona we śnie, wyglądała całkowicie inaczej niż za dnia. Światło wschodzącego słońca, barwiącego niebo na różowo, przebijało się powoli przez srebrną mgłę, pełzającą między namiotami i chatkami. Gdyby nie strach chwytający mnie za gardło, zapewne podziwiałabym ten magiczny widok w nieskończoność.

Risa popchnęła mnie lekko w kierunku środka wioski, który stanowił dobrze znany mi plac z wysokim, kamiennym słupem. Podeszłam niepewnie w jego stronę, z każdym krokiem wyraźniej widząc postać Theo, spowitą przez mgłę. Stał pod totemem, tyłem do mnie, w pełnym uzbrojeniu. Zadrżałam, kiedy ujrzałam w jego dłoniach dwa długie, lekko zakrzywione miecze.

Zatrzymałam się kilka kroków przed nim, niepewna każdego ruchu. Odwrócił się powoli w moją stronę, a wszystko we mnie podskoczyło, kiedy przeszyło mnie jego znajome, niezwykle intensywne spojrzenie. Mierzyliśmy się wzrokiem w milczeniu. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, że powinnam odezwać się pierwsza.

Heya, H-Heda – pozdrowiłam go, pochylając się lekko do przodu i skłaniając przed nim głowę.

Oczy Theo zabłysły, kiedy skinął na mnie głową, jakby wyrażając zgodę na to, żebym przemówiła. Starałam się zachować powagę i dystans, tak jak wszyscy jego wojownicy, mimo że czułam się z tym wyjątkowo dziwnie – do tej pory jakoś nie miałam oporów przed pyskowaniem mu i rzucaniem się na niego z pięściami. Teraz jednak wiedziałam, że musiało być inaczej. Jeśli miał mi pomóc, musiałam zdobyć jego szacunek jako wojowniczki, tak, jak powiedziała Risa.

Heya, Ailey kom Skaikru – odpowiedział, a ja zadrżałam mimowolnie, kiedy wymówił moje imię. – Ai bilaik yun ticha nau. Oso throu daun, taim ai shish op.

Skinęłam głową, mimo że nie zrozumiałam połowy jego słów. Obejrzałam się ukradkowo, czy Risa jest gdzieś w pobliżu, ale otaczała nas tylko mgła i cisza.

Survivors || the 100Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz