17 - Gona

1K 82 37
                                    

Gdy obudziłam się następnego ranka, czułam się już o wiele lepiej. Ból głowy ustał, a obolałe ciało zregenerowało się na tyle, że byłam w stanie wstać i pomagać Risie przy pracy. Gdy się przebierałam, skrzywiłam się mimowolnie na widok żółtych i ciemnoniebieskich siniaków na moich nogach i ramionach. Rany zabliźniły się już, ale mimo to nadal wyglądałam dość nieciekawie – jeśli by nie powiedzieć żałośnie.

Mimo to nie czułam już złości na Theo, kiedy przypominałam sobie wczorajszą walkę. Jakimś sposobem dotarła do mnie jej wartość i ważność roli, jaką odegrała ona w moim postrzeganiu świata. Wiedziałam doskonale, że gdyby zaatakował mnie ktoś z Uaimkru, nie okazałby mi nawet cienia litości. Fakt, że doświadczyłam prawdziwej walki wcześniej, przemawiał na moją korzyść. Owszem, przegrałam – ale przecież przegrana uczy więcej, niż wygrana.

– Poczekaj – zawołała Risa, kiedy kierowałam się do wyjścia z namiotu. Zatrzymałam się, a ona zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.

– Twoje włosy – skwitowała krótko. – I twarz. Nie masz na sobie znaków gona, nie będziesz skuteczna w walce.

– Znaków? Jakich? – zamrugałam ze zdumieniem. Wskazała na swoje oczy, podkreślone ciemnymi cieniami.

– Ciemna twarz daje nie tylko kamuflaż w terenie, ale też stanowi pokaz siły i powagi wojownika. Nie możesz wyglądać jak Skaikru, jeśli chcesz z nami walczyć.

– Ale... ja przecież jestem Skaikru – odpowiedziałam, nieprzekonana jej pomysłem. Stanowcze spojrzenie Risy szybko uświadomiło mi, że mój opór jest daremny.

– Teraz zostaniesz Potamikru – oznajmiła dobitnie. – I jeśli chcesz go uratować, musisz stać jedną z nas. Całkowicie.

To zamknęło mi usta. Skinęłam głową z rezygnacją.

– Dobrze – zgodziłam się. Gdy była przywoływana stawka, o którą walczyłam, nie byłam w stanie stawiać oporu.

Oczy Risy momentalnie zabłysły, a jej twarz rozświetlił uśmiech.

– Świetnie – rzuciła. – Siadaj. Zrobię z ciebie wojowniczkę.

Usiadłam posłusznie na posłaniu, cała drżąc wewnętrznie z niepokoju i podekscytowania. Risa położyła przede mną kilka misek z ciemnymi płynami, proszkami i odłamkami skał, a potem usiadła po turecku tuż za mną. W jej dłoniach widziałam grzebień i kilkanaście wstążek.

– Nie zamierzasz obcinać mi włosów? – spytałam i odetchnęłam z ulgą, gdy pokręciła przecząco głową i zabrała się do rozczesywania moich, świeżo umytych z brudu i krwi, długich, ciemnobrązowych włosów.

Gadas nie obcinają włosów aż do dnia zaślubin.

– Zaślubin? – powtórzyłam za nią. – A więc... wy też macie małżeństwa? – zarumieniłam się nieco, kiedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę do tej pory uważałam Ziemian za "dzikich" we wszystkich aspektach.

– Oczywiście – głos Risy był lekko oburzony moją ignorancją, ale nie przerywała pracy. – Zaślubiny najważniejszy dzień w życiu dziewczyny Potamikru. Staje się kobietą, a jej gona przysięga walczyć dla niej do końca swojego życia. – jej głos rozmarzył się lekko, kiedy o tym mówiła.

Poczułam ucisk w żołądku. Walczyć. Oczywiście. Nawet w kwestiach takich jak miłość i małżeństwo priorytetem Ziemian staje się walka i wojna. Wydawało mi się to o tyle szalone, co uzasadnione, patrząc na warunki, jakie panują na Ziemi.

– A ty, Risa... masz swojego gona? – spytałam, wiedziona czystą ciekawością. Risa nagle zesztywniała.

– Nie. Gdybym miała, nie mieszkałabym sama w drugim namiocie mojego brata. Mój czas jeszcze nie nadszedł.

Survivors || the 100Où les histoires vivent. Découvrez maintenant