Kiedy otworzyłam oczy, słońce było już wysoko w górze. Dzień był tak ciepły, jak jeszcze nigdy dotąd – lato można było poczuć w powietrzu. Podniosłam się z posłania, przecierając oczy. Po chwili zauważyłam małego, fioletowego motyla, który przysiadł na pobliskim kwiatku.
Znieruchomiałam, żeby go nie spłoszyć, i wpatrywałam się w niego, urzeczona jego widokiem. Był taki drobny, a jednocześnie tak piękny – jego skrzydła, pełne intensywnych odcieni purpury, mieniły się w świetle słońca, zdawały się wręcz jaśnieć w jego blasku. Nie mogłam się powstrzymać i wyciągnęłam rękę w jego stronę. Natychmiast odleciał, trzepocząc szybko skrzydłami, ale nie zasmuciło mnie to, bo jeszcze piękniejszy był w locie. Śledziłam wzrokiem jego delikatne ruchy, aż całkowicie nie zniknął w gęstwinie lasu.
Westchnęłam i zamknęłam oczy. Chociaż przez tę krótką chwilę mogłam udawać, że wszystko jest w porządku. Że mogę po prostu siedzieć i rozkoszować się kolejnym żywym cudem przyrody, jakim jest niepozorny, fioletowy motyl, i nie przejmować się niczym innym.
Że mogę chociaż na chwilę zapomnieć o tych wszystkich strasznych wydarzeniach poprzednich dni, które boleśnie udowodniły mi, że świat nie jest taki, jak nam się wydawało, i obróciły cały mój spokój i pewność w nic nie warty pył.
Ale to, niestety, niemożliwe.
I uświadamiało mi to każde spojrzenie na swoje poobcierane od więzów nadgarstki; każde ukłucie w żołądku, nadal obolałym po truciźnie; każdy dreszcz przestrachu, kiedy zamykałam oczy, bo nie wiedziałam, czy gdy je otworzę, nie będzie stał przede mną przerażający potwór z moich halucynacji.
I uświadamiał mi to widok budzącego się ze snu Caddaricka; jego piękna, ale zmęczona twarz, cała w siniakach i przecięciach; jego tors pokryty bandażami, które sama musiałam zakładać; grymas bólu na jego twarzy, gdy próbował podnieść się z ziemi; cień w jego oczach, gdy na mnie patrzył, mimo że starał ukryć się go krzywym uśmiechem.
Mogłam tylko hamować łzy, piekące mnie pod powiekami, i walczyć z rosnącą gulą w gardle, przygryzając wargę i odwracając głowę od Caddaricka, by całkiem nie rozsypać się od środka.
A najgorsze było to, że doskonale wiedziałam, że to wszystko stało się właśnie przeze mnie.
Wszystko przeze mnie.
– Dzień dobry – usłyszałam po dłuższej chwili jego głos, przyjemnie zachrypnięty od snu.
Był dokładnie taki, jak dawniej – taki, jaki witał mnie każdego ranka. Brzmiał tak, jakby nic się nie stało, jakbyśmy nadal trwali w drodze ku nieznanemu, nie mając pojęcia o istnieniu Ziemian. Jakbym mogła usunąć z siebie poczucie winy, zapomnieć o strachu i bólu poprzednich dni. Jakbym mogła zamknąć oczy i nie widzieć wykrzywionych wściekłością twarzy Ziemian, paraliżującego spojrzenia Theo i czerwonej strzały wycelowanej prosto w Caddaricka.
– Dzień dobry – odpowiedziałam łamiącym się głosem, nadal na niego nie patrząc. Milczał przez chwilę, czułam na sobie jego badawczy wzrok. Kiedy nieoczekiwanie wyciągnął rękę i położył dłoń na mojej, cała podskoczyłam w środku. Jego dotyk przypomniał mi o wczorajszej nocy, o intensywności jego spojrzenia i smaku jego ust. O pocałunku, na którego nie zasługiwałam.
– Ailey. – jego głos był miękki jak dotyk jego warg na moich, jeszcze tak niedawno temu. – Ailey, spójrz na mnie.
Z trudem podniosłam wzrok i natychmiast tego pożałowałam, kiedy zobaczyłam rany i blizny na jego twarzy. Poczułam, jak moje oczy wypełniają się łzami, i zerwałam się na równe nogi, zanim zdążyły wypłynąć. Moja ręka wyszarpnęła się z jego dotyku tak szybko, że aż cały podskoczył.
![](https://img.wattpad.com/cover/55661230-288-k447651.jpg)
YOU ARE READING
Survivors || the 100
Fanfiction"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have we become?" Ailey Theen nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek opuści Arkę - statek kosmiczny, który przez całe życie był jej domem. W wyniku wy...