Gdy tylko drzwi od siedziby Hedy zamknęły się za mną, natychmiast zostałam otoczona przez wartowników.
Instynktownie cała się spięłam, oczekując kolejnego ataku – ale, na szczęście, nie nadszedł. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji, ale widziałam, jak każdy z nich mierzy mnie chłodnym, oceniającym spojrzeniem.
– Tędy – wskazał jeden z Ziemian korytarz obok schodów prowadzących pod ziemię, którego do tej pory nie zauważyłam – był ukryty w cieniu.
Nadal lekko drżąc, ruszyłam we wskazanym mi kierunku. Starałam się zachować obojętną minę, ale wspomnienie lodowatej nienawiści w spojrzeniu Ethana i wizja jego zakrwawionego ciała wypaliły trwały ślad w moich myślach i nadal nie byłam w stanie wyjść z szoku.
Mogłam zginąć. Mogłam zginąć, i to dosłownie kilkanaście minut temu. Brakło dosłownie kilku sekund, żeby tamten napędzany bólem i nienawiścią Ziemianin zakończył moje życie. Nie potrafiłam sama się obronić, nie mogłam nawet przewidzieć ataku. Straciłam czujność myśląc, że Potamikru zaczynają się do mnie przekonywać. Owszem, niektórzy z nich zaczęli – ale Azair nie odpowiadał za wszystkich. Wiedziałam, że Ethan nie mógł być jedynym wypełnionym nienawiścią do mnie wojownikiem w wiosce. Z pewnością nie był też jedynym, który pragnął mojej śmierci – tylko nie byłam w stanie tego zobaczyć pod maskami, które w obecności Hedy przybierali jego poddani.
Jak mogłam być tak naiwna myśląc, że Theo jest w stanie zapanować nad wszystkimi? Nie da się zmienić ludzkiego myślenia samym rozkazem. W historii świata w każdym – nawet uchodzącym za idealny, jak demokracja – ustroju wybuchały bunty, działała opozycja, atakowali terroryści. Ethan zginął, bo nie chciał dopuścić do sojuszu, całkowicie niezgodnego z jego przekonaniami.
Może i powinnam go nienawidzić za próbę odebrania mi życia – ale byłam w stanie czuć do niego tylko współczucie i żal. Stracił bliskich przez walki z Uaimkru, to oczywiste, że jedynym czego pragnął, była zemsta – i to właśnie przeze mnie nie mógł jej posmakować. Nie mogłam więc dziwić się jego wrogości wobec mnie. Przecież, jakby nie patrzeć, pojawiłam się znikąd i w dosłownie kilka dni chcę zburzyć wszystko, w co wierzą Ziemianie od wielu lat, i zastąpić to czymś całkowicie dla nich nowym i obcym.
Zabij lub zgiń. To była ich zasada. Inaczej nie daliby rady przetrwać w tym nuklearnym piekle na ziemi, które zgotowali im ich przodkowie. Ziemianie byli dokładnie tacy, jakimi musieli się stać, żeby przeżyć. Brutalni jak warunki, w których żyli, silni jak żywioły, z którymi walczyli, bezwzględni jak rzeczywistość, w której musieli odnajdywać się każdego dnia.
To, kim jesteśmy i kim musimy być, by przetrwać, to dwie całkowicie odmienne rzeczy.
A teraz szłam korytarzem, otoczona przez kilku uzbrojonych wojowników – którzy teoretycznie, jeśli zechcą, mogą mieć za nic słowa Hedy i zabić mnie dosłownie jednym ruchem swojego miecza czy włóczni. Na samą myśl o tym serce zaczęło łomotać mi się w piersi. Czy po tym, co się stało, powinnam tu w ogóle być? Czy nadal powinnam udawać, że wszystko jest w porządku, że nic mi nie grozi i że na pewno dam sobie radę z tym, co mnie czeka – chociaż nawet nie byłam pewna, co to było?
Tak naprawdę nigdy nie byłaś tu bezpieczna, odezwał się głos w mojej głowie. Jesteś w paszczy lwa, do której weszłaś z własnej woli.
Tak, byłam w paszczy lwa. I desperacko próbowałam tego lwa oswoić.
Ale... czy to wszystko w ogóle ma prawo się udać? Kim jestem, żeby tego dokonać? Zwykłą dziewczyną z Arki, która kilka razy miała po prostu trochę szczęścia – i tylko dzięki temu jeszcze żyje? Która jako jedyna ma wyjątkowy posłuch u jednego z najpotężniejszych ludzi – i to paradoksalnie jednocześnie ją chroni i śmiertelnie zagraża jej życiu?
YOU ARE READING
Survivors || the 100
Fanfiction"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have we become?" Ailey Theen nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek opuści Arkę - statek kosmiczny, który przez całe życie był jej domem. W wyniku wy...