Oneshot #4 - Ruthless

234 13 5
                                    

Witajcie znów, kochani! W trakcie pracy nad kolejnymi rozdziałami drugiej części Survivors przypomniałam sobie o napisanym przeze mnie daaawno temu spin-offie z perspektywy Risy, który publikowałam tu przez kilka miesięcy, ale niestety nigdy nie udało mi się go dokończyć. Po tak długim czasie nadal mam do tego opowiadania niemały sentyment i jestem zdania, że Risa zdecydowanie zasłużyła na opowiedzenie światu swojej własnej historii - więc, tamtaradam, specjalnie dla Was ponownie publikuję dwa pierwsze rozdziały "Ruthless", tym razem w formie oneshota!

Dziękuję Wam za to, że jesteście, czytacie i komentujecie. It means the world to me. <3



Gdy tamtego dnia wyszłam z namiotu, pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam, była nieprzenikniona szarość nieba.

Ciężkie chmury zasnuwały wszystko, aż do linii horyzontu, ledwie widocznej pomiędzy gęstwiną otaczających wioskę drzew. Burzę czuć było w powietrzu – brak wiatru i dziwna ciężkość zwiastowały nadejście deszczu, od dawna desperacko wyczekiwanego przez wszystkich w wiosce. Brak deszczu oznaczał brak wody, brak wody to brak roślin i zwierząt – a to niosło sobą brak pożywienia. A brak pożywienia oznaczał dla nas śmierć.

Poprawiłam swoją dużą, skórzaną torbę na ramieniu i ruszyłam przed siebie wydeptaną ścieżką. Kiedy Hedy nie było w wiosce, gonas strzegący głównej bramy niechętnie wypuszczali mnie do lasu, za każdym razem mierząc mnie tym irytująco podejrzliwym wzrokiem – zupełnie, jakbym miała uciec i nigdy nie wrócić. Po kilku męczących dyskusjach na temat celu moich wypraw zdecydowałam się na o wiele łatwiejsze rozwiązanie, czyli poluzowaną deskę w ogrodzeniu na tyłach wioski, poza czujnym okiem straży. Owszem, z czasem to głupie wymykanie się zaczynało mnie męczyć – czułam się prawie jak zdrajca, a przecież nigdy nie miałam żadnych nieczystych zamiarów. Poza tym, jako główna kandydatka na seken Hedy powinnam móc cieszyć się pewnymi przywilejami.

Ale niestety, życie dość szybko i bezlitośnie pokazało mi, jak ciężko jest być jego jedyną siostrą.

Szłam przez wioskę z wysoko podniesioną głową, mijając dziesiątki zajętych codziennymi czynnościami Potamikru. Większość zdawała się mnie nie zauważać, co bardzo mi odpowiadało – zachowywałam naturalny spokój, ale mój czujny wzrok cały czas szukał dookoła strażników przybocznych Hedy, zwykle bardzo uważnych, jeśli chodziło o mnie. Najbardziej miałam dość Azaira, który chodził za moim bratem jak cień – i z jakiegoś powodu za każdym razem zauważał, kiedy robiłam coś poza zasięgiem przenikliwego wzroku Hedy.

„Jesteś bardzo cenną Czarnokrwistą, Riso. Nie mogę w żadnym razie dopuścić, by spotkało cię coś przed zakończeniem szkolenia" – natychmiast usłyszałam w głowie monotonny głos wojownika i z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami.

Pierdolenie.

Miałam dość tej wioski. Dusiłam się w niej. To nigdy nie było moje miejsce – ale stolica też nigdy nim nie była. Od momentu, gdy mój brat został wybrany na Hedę, byłam zmuszona ciągle przenosić się z miejsca na miejsce wraz z nim. Mimo, że wymagało to wielu wyrzeczeń, zgodziłam się natychmiast, gdy to zaproponował – nie byłam w stanie wytrzymać dłużej w stolicy. Natblidas przechodzili tam szkolenie, by w przyszłości rywalizować na konklawe o przejęcie tronu Hedy. Gdyby Przywódca nie był moim bratem, zapewne skończyłabym razem z nimi – przez całe życie zamknięta w stolicy, szkolona, by zabijać, trzymana w ryzach pod czujnym okiem nomon, która drżałaby o moje życie na każdym kroku.

Nie potrafiłabym tak żyć, wiedziałam o tym doskonale. Czułabym się jak... jak w klatce. Jak ptak, któremu ucięto skrzydła, zabroniono latać. Nie mogłabym być stale więziona za murami, nie mogłabym żyć według ich zasad. Od zawsze czułam, że muszę sama o sobie decydować, sama stawiać kroki, sama wybierać, jak ma wyglądać mój dzień, moje życie. Musiałam czuć się w o l n a – chociaż przez te kilka, kilkanaście lat, które pozostają mi do czasu, gdy będę zmuszona walczyć na śmierć i życie o zastąpienie mojego brata na tronie. Ciągle żywiłam naiwną nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.

Survivors || the 100Where stories live. Discover now