Rozdział XXXI

3.6K 226 34
                                    

*Nami

Rano budzę się trochę zmęczona wczorajszym dniem. Dużo płakałam, ten pogrzeb... Ogólnie wydaję mi się, że po pogrzebie jest łatwiej się z tym wszystkim pogodzić. Ja czuję się już lepiej. Niby uważam, że Shavana była zbyt młoda i w ogóle, ale... Tak miało być, a ja nic na to nie mogę poradzić. Chociaż też nie mam zamiaru się z tym pogodzić w pełni. Ale mogę to przetrwać. Tak, przetrwać. Jest to odpowiednie słowo.

Wstaję z łóżka i znowu postanawiam iść pobiegać. Nie chcę ponownie budzić Leo, więc zostawiam mu kartkę, na której pisze, że wychodzę. Ale nie napisałam, gdzie, chyba nie chcę powtórki z wczoraj. Chociaż, nie powiem, podobało mi się. To było takie... hardcorowe. Tak. Ubieram się w ciuchy podobne do tych z wczoraj i wychodzę z domu. Biegnę w przeciwną stronę do tej, w którą wczoraj biegłam. Nie chcę mieć bliskiego spotkania z tym lasem. Jak na razie. W końcu to mój las.

Wracam do domu o 8am, a Leo już nie śpi. Nie witając się z nim nawet, biorę ciuchy na przebranie i ewakuuję się do łazienki. Biorę prysznic, przebieram się myję włosy. Niebieski kolor pomału już schodzi. Mimo wszystko dziś bez pomocy Leo robię sobie koka. I oczywiście czuję najgorsze. Ból brzucha. Jebana miesiączka!

Zdruzgotana i przebrana wychodzę z łazienki, a w pokoju rzucam się na łóżko.

-Co się stało, kochanie?-pyta Leo. Pewnie spodziewa się jakiejś historii o tym, że tęsknie za Shavaną, ale postanawiam dać wszystkim ludziom z tym spokój. Za niedługo znajdę nowych znajomych, w Bridgend. Tam będziemy mieszkać. Oczywiście mama powiedziała, że to blisko Cardiff, co jest kłamstwem, ale za to blisko Port Talbot, więc się cieszę.

-Miesiączka-jęczę. Słyszę śmiech Leo.

-Biedna dziewczynka-mówi.-A dziś do Polski...

Wzdycham.

-Tak, super, nie mogę się doczekać-przyznaję. W głosie słychać oczywście trochę sarkazmu. W ogóle się nie cieszę. Nie chcę ta, wracać. I jeszcze w ogóle to będę musiała mieszkać z moją mamą i jej dziewczyną. Po prostu nie moge się doczekać.

Leo kładzie moją głowę na swoich kolanach, a później rękę na moim brzuchu.

-Co mogę dla ciebie zrobić, Misiu?-pyta.

Uśmiecham się.

-Jestem głodna-przyznaję.

-Chyba muszę to wykorzystać-mamrocze Leo.-Na co masz ochotę?-pyta.

-Na ciebie-również mamroczę, ze śmiechem.-A tak naprawdę to na pizzę. Idziemy?

-A jak ubrudzisz krzesło w pizzerii?-pyta chłopak, a ja uderzam go w rękę.

-To pewnie zrobię ci obciach, co nie?-Uśmiecham się.

Wstaję z łóżka i idę przed siebie.

-No wiesz, Nami, pizza na śniadanie zawsze spoko.-Leo otwiera drzwi do pokoju.

Śmieję się cicho i wychodzimy z domu. Ogólnie to pizza z serem zawsze spoko, prawda? A zwłaszcza na śniadanie.

Kiedy wracamy, mama siedzi na kanapie, owinięta kocem i ogląda telewizor.

-Spakujcie się. Macie na to godzinę. Później wyjeżdżamy na lotnisko. W ogóle to chyba pójdę się ubrać...-oznajmia kobieta.

-Chyba lepiej tak, mamo-mówię.

Mama wrusza ramionami i się odkrywa. Idzie do góry, wyprzedzając nas. Czyżby to były jakieś początki depresji? W sumie to jej się nie dziwię. Jest matką. Umarło jej dziecko. Nie wiem, jak się czuje, ale myślę, że okropnie to mało powiedziane.

looking for me • l.dWhere stories live. Discover now