Rozdział XXXII

3.4K 235 93
                                    

*Nami

Od wydarzeń w Polsce minął tydzień. Tydzień wystarczał, żeby wszystko się zmieniło-moje miejsce zamieszkania i patrzenie na świat. Z każdym dniem jest po prostu gorzej. Nie umiem się już nawet powstrzymywać przed pewnymi rzeczami. Już mi się nic nie chcę. Nie mam na nic siły. Wydaję mi się, że to jest początek mojego końca, ale umiem się z tym pogodzić. Nie chcę już cierpieć.

Leo to zauważa, ale zawsze go uspokajam. Byłam u psychiatry i przepisał mi jakieś zajebiście silne tabletki. Ale one nie pomagają. Jestem stracona. Teraz boję się tak bardzo wszystkiego, że trzęsę się ze strachu. A było już wszystko dobrze... Miało być dobrze. Ale nie jest i już nie będzie.

Chociaż ostatnie dziesięć miesięcy życia minęły mi najlepiej. Chciałabym je powtórzyć, ale nie mogę. Nie mogę się cofnąć w czasie. Bo życie w końcu nie jest jak książka. Bo jeśli powieści się podoba, możesz się cofnąć do jej początku i czytać wiele razy. Ale życie... Nie możesz się cofnąć. Po dobrej książce trafia się zła, a wtedy znowu możesz wrócić do tej dobrej. Widać różnice, prawda?

Idę teraz z Leo przez most; chcę go odprowadzić na przystanek autobusowy, ponieważ wraca na dwa dni do domu. Później z powrotem do mnie. Chciałabym, żeby był ze mną cały czas, ale musi sobie odpocząć. Po prostu musi.

Idziemy w ciszy. Mam cały czas spuszczoną głowę. Ale nagle coś kusi mnie, żeby ją podnieść i na środku ulicy widzę Shavanę. Moją siostrę. Tą, która nie żyję. Uśmiecha się.

-Chodź do mnie, Nami-szepcze. Słyszę ją, choć nie powinnam. I postanawiam do niej pójść. Nawet się z nią przecież nie pożegnałam.

Puszczam rękę Leo i kładę pierwszą nogę na jezdni, ale wtedy czuję ramiona Leo na mojej talii.

-Nami, co ty robisz?-pyta. Słyszę niepokój w jego głosie.

-Idę do Shavany-tłumaczę i pokazuję przed siebie. Jednak dziewczyny tam już nie ma.

Czuję, jak ramiona Leo mocniej zaciskają się wokół mojej talii.

-Nami...-zaczyna, ale nie pozwalam mu dokończyć.

-Przestraszyłeś ją!-oskarżam go.-Mogłam z nią porozmawiać, ale uciekła!-krzyczę i patrzę mu się w oczy. I wtedy właśnie orientuję się o tym, co mówię. Przecież moja siostra nie żyje. A takie rzeczy się nie zdarzają.-Przepraszam-szepczę i spuszczam głowę.

Jestem jakaś obłąkana.

Leo mnie do siebie przytula. Choć nie powinien. Powinien znaleźć sobie kogoś normalnego. Powinien być szczęśliwy.

-Wracamy do domu, czy jedziesz ze mną do Port Talbot?-pyta.

Chcę mi się płakać. Serio.

-Jedź sam.-Uśmiecham się trochę krzywo.-To tylko dwa dni. Będę z mamą.

On kiwa głową. Ruszamy w dalszą drogę. Na miejscu się z nim żegnam i wracam do domu. Mamy i Anny w nim nie ma. Zamykam się na klucz i wyciągam tabletki na uspokojenie, i zażywam jedną. Ale czuję się tak okropnie źle... Biorę również drugą, choć nie powinnam tego robić. Siedzę w miejscu pięć minut, ale dalej czuję się jak gówno.

Biorę całą paczkę tabletek i idę z nimi do góry. Siadam w łazience. Właściwie to już postanowiłam. Wyciągam ostatnie dziesięć. Mogę po nich ześwirować. Albo po prostu umrzeć i wybieram tą drugą opcję. Najpierw zażywam pięć, bez zastanowienia. Ale później... Przecież mam jeszcze Leo. Ale chcę, żeby on był szczęśliwy. Don't get too close. It's dark inside. Nie mogę dopuszczać do siebie ludzi. Bo ich niszczę tym, jak żyję. Ale należy mu się pożegnanie.

Ja: Leo

Leo: co się stało, Nami? mam wrócić?

Ja: nie. po prostu chcę ci powiedzieć, że cię kocham

Leo: nie rób tego, Nami

Ja: przepraszam

Zaczynam płakać, kiedy chłopak do mnie dzwoni. Rozłączam się.

Leo: nie rób nic głupiego, idiotko!

Ja: tak będzie lepiej. i, Leo, mam prośbę. znajdź sobie nową dziewczynę. pisz dalej piosenki. zapomnij o mnie. jestem takim niewypałem na tym świecie.

Leo: jeśli się zabijesz, to będziesz myślała tylko o sobie

Ja: nie myślę tylko o sobie. kocham cię.

Odkładam telefon, choć słyszę jeszcze wiadomości. Przełykam głośno ślinę i biorę pięć ostatnich tabletek. Zażywam je na raz i opieram się o wannę. Zamykam oczy. Przez chwilę czuję ból, ale trwa tylko chwilę. Później jest ciepło. I światło.

*Leo

Zaczynam pisać jeszcze inne SMSy do Nami. Ale nie odpisuję. Każę zatrzymać się kierowcy, co oczywiście kończy się kłótnią, ale nic nie mogę na to poradzić. Wsiadam do najbliżej taksówki i jadę pod dom Nami. Drzwi są zamknięte na klucz, a nikt nie otwiera. Przez chwilę nie wiem, co mam zrobić, ale tak bardzo boję się o Nami, że kopię nogą w okno, przy okazji się kalecząc. Wchodzę do środka. W kuchni jest opakowanie po tabletkach. Idę do jej pokoju, ale dziewczyny tam nie ma. Ale jest w łazience. Siedzi, oparta o wannę; ma zamknięte oczy. Szybko dzwonię po pogotowie, podchodząc jednocześnie do Nami. Nie umiem nawet sprawdzić, czy żyje, taki jestem beznadziejny. Kładę ją na ziemi. Jest cała blada, przy okazji ma mokre policzki. Czyli płakała. Na razie mam jakąś nadzieję. Po prostu siedzę przy niej, trzymam za rękę i się trzęsę.

Po jakimś czasie przyjeżdża karetka. Ratownicy medyczni zadają mi wiele pytań. Na wszystkie odpowiadam. Przez cały czas robią coś przy Nami. Jeden z nich podnosi głowę.

-Nie żyje-mówi.

Nawet nie mam czasu, żeby o tym pomyśleć.

-Pana chyba pojebało!-krzyczę.-Gówno mnie to obchodzi, ona ma żyć!

-Przykro nam-mówi.

-To dobrze, że ci przykro chuju!-Wychodzę z łazienki. Poradzą sobie beze mnie.

Idę do pokoju dziewczyny. Siadam na łóżku i zaczynam płakać, jak małe dziecko. Chociaż obiecałem sobie, że nie będę już płakał. Patrzę się na jej zdjęcie z Martinem Garrixem. Jak była szczęśliwa. Uśmiechała się. Nie przeżyję bez niej. Nie dam rady.

Patrzę się do góry.

-Jesteś szczęśliwy?-pytam cicho.-Drugi raz zniszczyłeś mi życie. Czemu się dziwisz, że ludzie w ciebie nie wierzą, skoro ich niszczysz? I wiesz co... Mogłeś mnie zniszczyć ten drugi raz. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby ona teraz żyła. Jak mogłem skończyć jak Nami. Ale oczywiście uważasz, że jesteś sprawiedliwy. Powodzenia.

looking for me • l.dWhere stories live. Discover now