PROLOG

10.3K 398 91
                                    

Jadłam śniadanie, gdy moi rodzice postanowili zrzucić na mnie bombę. Ale taką solidną. Coś wielkości atomówki.

- Marinette musimy z tobą porozmawiać. - Te słowa musiały oznaczać coś złego. Zwłaszcza, gdy byłam pod ostrzałem dwóch par oczu, które patrzyły na mnie z poczuciem winy.

- Co się stało? - zapytałam. Przewertowałam wspomnienia, ale nie mogłam przypomnieć sobie żadnej sytuacji, która wymagałaby pogadanki.

- Jak wiesz... - zaczął mój tato, ale chyba nie wiedział, jak ubrać sytuację w słowa, bo nic dalej nie mówił. Patrzył się na mnie bezradnie, jakby wcale nie chciał powiedzieć tego, co miał do powiedzenia.

- Co wiem? - zniecierpliwiłam się już. I to bardzo.

- Jak wiesz zależy nam na twoim wykształceniu, ale także na tym abyś rozwijała swoje umiejętności krawieckie, więc pojedziesz do cioci Stelli do Anglii, aby dokończyć naukę w gimnazjum. - powiedziała wreszcie moja mama. Wypluła z siebie te słowa z prędkością karabinu maszynowego, więc chyba musiałam źle zrozumieć.

- Wyjadę do Anglii? I to na dwa lata? To jakiś żart, czy co?! - Oni chyba powariowali. - Przecież tu jest całe moje życie! Mam tutaj przyjaciół, szkołę i Adri... I reszta mojego świata!

- Słuchaj Mari, my to rozumiemy ale sama rozumiesz jak ważna jest dla nas twoja przyszłość. Poza tym...

- Nie interesuje mnie to - przerwałam mojemu tacie. - Nie chcę jechać do Anglii. I nie chcę jechać do cioci Stelli, która ma mnóstwo kotów. A ja nie lubię kotów. - Wiem, że zachowywałam się jak dziecko, ale zrobiłabym wszystko, żeby zostać w Paryżu. Nie widziałam nawet powodu, dla którego miałabym z niego wyjechać.

- Marinette rozumiemy to, ale niedługo przyzwyczaisz się do nowego otoczenia. Do kotów też. - Ciągnął dalej mój tato ten temat.

- Nigdzie nie jadę. A po za tym co zrobicie z piekarnią? - Chwytałam się ostatniej deski ratunku.

- Marinette - powiedziała mama z żalem w oczach - chyba nie zrozumiałaś. Sama jedziesz do cioci. - Gdy to usłyszałam na chwilę się wyłączyłam. Niby z jakiego powodu nie mieliby jechać ze mną? I wreszcie do mnie dotarło.

- Wy chcecie się mnie pozbyć. Nie wierzę. Ale czemu? Co ja takiego zrobiłam? - zapytałam już ze szklankami w oczach.

- Nie chcemy się ciebie pozbyć. Po prostu chcemy zapewnić ci lepszą przyszłość. - powiedziała mama.

- Nieprawda. Gdyby tak było, to byście znaleźli jakąś dobrą szkołę tutaj. Po prostu mnie nie chcecie. - To powiedziawszy wybiegłam z kuchni do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i próbowałam się nie rozpłakać. Próbowałam. Niestety nie wyszło mi. Siedziałam na podłodze i zastanawiałam się co takiego zrobiłam, że właśni rodzice mnie nie chcieli. I wreszcie zaczęłam myśleć o Alyi. A potem Nino. I Julece i Rose. Przecież to byli moi przyjaciele. Co ja bez nich bym zrobiła? Cały czas próbowałam nie myśleć o nim. Ale nie wyszło. Przecież ja go kochałam. A nawet mu tego nie powiedziałam. Przecież Adrien to moja jedyna prawdziwa miłość. Kto wie, czy jak wrócę to on będzie mnie pamiętał? A jak znajdzie dziewczynę? - Na tę myśl zaczęłam jeszcze bardzie płakać.

- Skarbie - moja ,, kochana " mamusia powiedziała do mnie zza drzwi - za tydzień wylatujesz, więc dobrze by było gdybyś się zaczęła pakować. - później nie słyszałam nic, więc najwyraźniej moja rodzicielka poszła.

Miałam tydzień. Tydzień na to żeby się pożegnać. Był poniedziałek, więc miałam siedem dni. I jeszcze Adrien. Po chwili przypomniałam sobie, że był na zdjęciach w Hiszpanii i, że wracał dopiero w środę za tydzień. Nie pożegnam się z nim. Nie powiem, co do niego czuję, a najgorsze, że nie dowiem się co on do mnie. Czułam, że moje życie zaczynało tracić sens.

***

- Nie marw się Mari. Wszystko będzie dobrze. Przecież wrócisz za dwa lata. I są jeszcze święta i wakacje i ferie - mówiła do mnie Alya, ale widziałam, że sama ma w oczach łzy. Właśnie miałyśmy przerwę więc siedziałyśmy w klasie. Powiedziałam jej o tym, jak właśni rodzice niszczyli mi właśnie całe moje życie.

- Co się stało Marinette? - zobaczyłam blond czuprynę pochylającą się nad moją ławką. - Wreszcie zrozumiałaś, że rodzice cię nie kochają? No, ale aż tak żeby się ciebie pozbyć z domu? Chyba jesteś przyzwyczajona, że nikt cię nie kocha. A na pewno nie Adrien ty ofiaro losu. - powiedziała klasowa suka. Chloe. Nie wytrzymałam i łzy poleciały z moich oczu. Wyglądałam pewnie żałośnie, ale to co zamierzałam powiedzieć wcale takie nie było.

- Ty skończona hipokrytko. Nie masz żadnych przyjaciół poza Sabriną, której chyba za to płacisz i to mi mówisz, że nikt mnie nie kocha? - Naprawdę tak myślałam, bo nikt dobrowolnie przy tej wywłoce by nie wytrzymał. -  Mówisz mi o Adrienie, który kompletnie na ciebie nie zwraca uwagi? - Nie byłam pewna czy zdawała sobie sprawę, że nie mówił jej co o niej myślał, przez wgląd na ich wspólne dzieciństwo. - Myślisz, że jesteś wyjątkowa, ale jesteś zerem. Zrozum to wreszcie. Mnie nie interesuje, że twój tatulek to burmistrz. Ponad nim też są osoby. Szczerze mu współczuję, że ma taką córkę jak ty. - To powiedziawszy odepchałam od siebie tą sukę.

- Ty frajerko. Zobaczysz, nie wrócisz tutaj. Każdy cię znienawidzi. - powiedziała Chloe.

- Tak jak ciebie teraz? - zaśmiałam się gorzko i odeszłam od niej.

- Dobrze jej powiedziałaś. Niech się nauczy, że się z tobą nie zadziera. - powiedziała Alya.

- Taa. Nie zadziera... Wiesz co? Zrobię wszystko żeby zostać tutaj. W końcu to moje życie. Ja decyduję jak ono wygląda. - uśmiechnęłam się arogancko i próbowałam uwierzyć w swoje słowa.

***

Tydzień później siedziałam w samolocie, a łzy spływały mi po policzkach. Najwidoczniej to nie ja decydowałam o swoim życiu.

Miraculous  |Nie jesteś sama| Part 1 & 2 & 3Where stories live. Discover now