II 1.

428 42 2
                                    

W kompetencjach Federalnego Biura Śledczego leżało zarówno zwalczenia terroryzmu, korupcji jak i przestępczości zorganizowanej. Praca nad niezwykle brutalnymi zabójstwami czy seryjnymi morderstwami zdarzała się stosunkowo rzadko. To była dziedzina, w której Emma się specjalizowała. Dlatego teraz, kiedy została oddelegowana do zespołu współpracującego z DEA czuła się jak piąte koło u wozu. Śledztwo w sprawie przemytu i dystrybucji narkotyków przez jeden z działających na terenie stanu gangów. Dochodzenie trwało od ponad roku, więc zespół który nad nim pracował był już dosyć zgrany. Emma została tu przydzielona trzy tygodnie temu i oczywiście dostała najgorszą robotę i musiała zostawać po godzinach. Jednak nie była jedyna. Pomimo tego, że było już kilka minut po dwudziestej drugiej w dużym pomieszczeniu siedziało jeszcze pięć osób. Miało to związek ze strzelaniną jaka miała miejsce dwa dni temu. Teraz cały zespół przedzierał się przez tony raportów balistycznych i tych z sekcji zwłok. Co więcej  zeznania świadków, protokoły z przesłuchania podejrzanych. Emma uniosła wzrok znad papierów i sięgnęła po leżący przed nią telefon. Było już piętnaście po dziesiątej. Z jej ust wydobyło się bardzo ciche przekleństwo. Była pewna, że nikt go nie usłyszał. 

- Co się stało? 

Emma uśmiechnęła się do siedzącego obok Richarda. Od samego początku starał się jej pomagać, sam pracował w agencji od dwudziestu lat. Emma poznała go niecały miesiąc temu, ale wiedziała że Richard jest pracoholikiem. Wychodził z pracy ostatni, a przychodził pierwszy. Kilka razy wydawało jej się że nocował w biurze. 

-Wracam do domu - powiedziała, wyłączając laptopa i sięgając po wiszący na oparciu krzesła płaszcz. Samolot Luciena powinien wylądować dokładnie za pięć minut. To był pierwszy raz, kiedy to Lucien do niej przyjeżdżał. Kiedy wracała do Seattle obiecali sobie, że będą spędzać ze sobą każdy weekend. Oczywiście się to nie udało. spośród siedmiu weekendów jedynie trzy razy była w stanie pojechać do Nowego Jorku. Lucien  w Seattle miał być pierwszy raz. Musiała przyznać, że dla niego podróż na drugi koniec kraju była bardziej skomplikowana. Dlatego postanowił przyjechać w czwartek, aby spędzić z nią dodatkową noc. Nie chciała zmarnować tego czasu - Do zobaczenia jutro. 

- Chłopak? 

- Narzeczony - powiedziała, zaskoczona pytaniem Richarda. Pozostali ludzie dziwnie się na nich patrzyli. 

- Baw się dobrze.

- Dzięki - nie wiedziała co może więcej powiedzieć, więc szybko pożegnała się z pozostałymi ludźmi i zażenowana wyszła na korytarz. 

Wylądowałeś?  - Zapytała, wchodząc do windy. Telepatyczne połączenie pomiędzy wampirem, a jego sługą było niezwykle pomocne. 

- Tak. A ty nie jesteś na lotnisku, prawda? 

- Nie, dopiero wychodzę z pracy. Możesz złapać taksówkę?

- Taksówkę?  - Nawet nie ukrywał obrzydzenia. Taksówką jechał może dwa razy w życiu i nie zamierzał tego powtarzać. Zapach był nie do wytrzymania. - Ktoś mnie podwiezie, ale nie mam kluczy Emmo. 

- Jak możesz nie mieć kluczy? - Największym minusem telepatycznej rozmowy z Lucienem było to, że całkowicie pochłaniała jej uwagę. Dlatego prawie znów pojechała windą na górę, bo nie zauważyła że dojechała już na poziom parkingu. - Przecież ostatnio je zostawiłam na stole w kuchni. 

- No cóż, nie mam ich. 

- Będziesz musiał poczekać aż przyjadę. 

Nie odpowiedział jej, ale mogła wyczuć jego frustrację. Nie rozmawiali więcej, dlatego mogła całą swoją uwagę skupić na drodze. Kiedy w końcu wjechała na swoją ulicę zauważyła, że obok jej domu stoi samochód. Każda komórka w jej ciele wyczuwała bliskość Luciena. Wjechała do garażu, a kiedy wyszła z auta, zobaczyła sylwetkę mężczyzny czekającą na nią przy wejściu. 

- Schowaj się pod gankiem, bo zmokniesz- powiedziała, uchylając szybę. To było Seattle i padało prawie cały czas. Teraz z chmur leciał drobny, ale lodowaty deszcz. Było czuć, że jesień zbliża się ku końcowi. Emma nie czekała aż brama garażowa się zamknie, tylko od razu poszła do domu. Nie zdjęła nawet butów, skierowała się prosto do drzwi wejściowych żeby wpuścić Luciena do środka. 

- Jeżeli zmoknę to mogę liczyć na długą, gorącą kąpiel w twoim towarzystwie? - Był z siebie niesamowicie zadowolony, gdy zobaczył że Emma się uśmiechnęła. Jej widok od razu poprawił mu humor.  

- Muszę cię zmartwić. Mam tylko prysznic.

- Poradzimy sobie z tym, ale najpierw musisz mnie zaprosić. - Nadal niedowierzał, że dopiero teraz po raz pierwszy raz miał wejść do domu Emmy. Mieszkała w Seattle od ponad roku. 

- Wejdź do środka mój drogi. 

Od razu gdy skończyła mówić, poczuła na swoich wargach dotyk zimnych ust wampira. Uśmiechnęła się i oddała pocałunek. 

- Tęskniłem za tobą - wyszeptał, przyciągając ją do siebie. 

Stali w holu dopóki Emma nie poskarżyła się, że jest jej zimno. Wtedy zamknął za sobą drzwi i sięgnął po torbę, którą upuścił gdy wchodził do środka. Poprosił ją, żeby oprowadziła go po budynku. Dwa pokoje i dwie małe łazienki na piętrze. Na parterze salon, kuchnia i bardzo wąski hol. Całkowicie nie w stylu Luciena. Lubił duże, luksusowo wyposażone przestrzenie. Miał tyle lat i tyle pieniędzy, że mógł sobie na to pozwolić. Podobało mu się jedynie to, że w każdym kącie można było zobaczyć że należy do Emmy. W czasie pracy była bardzo zorganizowana, ale w domu zawsze panował nieład i bałagan. Gdy mieszkała razem z nich denerwowało go to, jednak teraz działało na niego rozbrajająco. 

- Idę zrobić sobie herbatę - powiedziała, gdy wampir zaczął rozpakowywać swój bagaż. - Chciałbyś... - nie dokończyła myśli, kiedy zobaczyła co Lucien wyjmuje z torby. - Czy to tort Sainte-Honoré z Maison Kayser? 

- Tak - uśmiechnął się, podając jej pudełko. Pamiętał żeby przed wyjazdem kupić jej ulubione ciasto. Miał nadzieję, że tort przeżył upadek. Całkowicie zapominał,  że miał go w torbie, gdy ta lądowała na ziemi. - Ale to na jutro, prawda? 

Emma sięgnęła po pudełko i cicho westchnęła. Lucien miał rację, Mary Louise przyjeżdżała jutro na kolację. Nie mogła położyć na stole ciasta, z którego odkrojono kawałek. 

- Tak, masz rację. Schowam je do lodówki - powiedziała, z tęsknotą patrząc na biało-zielone pudełko, w którym ukryte było chrupiące ciasto przełożone waniliowym kremem i zwieńczone bitą śmietaną. - Szłam sobie zrobić herbatę i miałam pytać. Też chcesz się napić? 

Bez sercaWhere stories live. Discover now