36 strach

5.5K 399 24
                                    

Codzienność nie jest taką codziennością gdy cały czas się rośnie wszerz i czujesz rosnące w sobie dziecko.

Chłopca.

Nie jestem przesądna, ale Luke chyba uważa to za jakąś klątwę.

Często się spieramy, ale to chyba raczej wina tego, że z tygodnia na tydzień robię się, co raz bardziej kapryśna, a on wychodzi na, co raz dłużej i zostawia mnie tu samą. Ostatnio przyrządziłam mu obiad, on pojawił się dopiero na kolacje. Cóż, prawie rzucałam talerzami. A dzisiaj zapomniał śniadania, które mu zrobiłam. Używając pieprzonego kalafiora, bo tej wielkości właśnie jestem.

Jedno kilogramowy kalafior.

To przerażajace.

A teraz ja.

Wielka baba, która czuje się jak baba, a nie ma na to kompletnie ochoty, jadę na jego uczelnie wręczyć mu to o czym zapomniał.

To chyba z samotności.

A może jestem po prostu typową, szaloną kobietą w ciąży.

Która nie ma samochodu, bo nie jest jej kompletnie potrzebny, a Luke chciał mi go kupić.

Cóż, mogłam się zgodzić. Inaczej teraz nie podróżowałabym na kampus autobusem z kopiącym chłopcem, który nigdy nie wie kiedy jest na to odpowiednia chwila.

Na przykład dwa dni temu.

Gdy postanowiliśmy, że mamy energię i ochotę i nasze szczęście, które nas połączyło dało o sobie znak i to tak intensywny, że bzykanie się w tamtym momencie byłoby zbyt dziwne. Luke w końcu zasnął z głową na moim brzuchu i dopiero wtedy nasz chłopiec przestał kopać, jakby wiedział, że tatuś już śpi.

A teraz chyba wie, że jedziemy do tatusia.

Już wiem, że to dziecko będzie najbardziej rozpuszczone na świecie.

Gładzę mój brzuch, a kilka młodych dziewczyn, pewnie studentek, przygląda się mojej przypadłości, mojemu stanowi i pewnie się cieszą, że to nie one.

Cóż, dziewczyny, mimo wszystko i mimo wstydu, który powinno mi to przynosić, znalazłam w ten sposób niesamowitego faceta, więc nawet zaszczycę was moim uśmiechem.

Żadna cholerna klątwa.

Takie coś nie istnieje.

Dlaczego w ogóle o tym myślę?

Wysiadamy na tym samym przystanku. Prawdopodobnie to ostatni raz gdy tutaj przyjeżdżam i idę w kierunku kampusu. Tak go ochrzanię, że już nigdy o niczym nie zapomni.

Muszę poprosić kilka osób, żeby mnie nakierowały. Wszyscy patrzą na mnie, jakbym szukała jednonocnego numerka, któremu chcę powiedzieć o ciąży. Może kilkoro z nich zna Luke'a, nie wiem ile osób wie o jego dziewczynie w ciąży. Plotki szybko się roznoszą. Teraz nie jestem już tylko plotką.

W końcu udaje mi się go znaleźć, ale nie spodziewanie nie jest sam i już z oddali słyszę jego śmiech. Nie jestem kimś kto go pozbawił, więc nie jestem zazdrosna. Nawet jeśli jestem beznadziejnie nieznośna.

Zazdrość pojawia się gdy dostrzegam osobę, która wywołała jego śmiech.

– No mówiłam ci! – ekscytuje się ona – Powinniśmy znowu wyjść, to ci pokażę...

Gdzie wyjść?

Co?

Patrzę na nią i na jej rozmiar trzydzieści cztery. Mogę przysiąc, że widzę jej żebra. W każdym razie na pewno widzę jej idealne ciuchy i makijaż gdy ja miałam dzisiaj siłę, żeby ubrać się w pierwszą lepszą dzianinową sukienkę.

– Cześć! - mój głos jest zbyt piskliwy.

Luke obraca się i podskakuje, jakbym przyłapała go na zdradzie.

Czy ma powody do wyrzutów sumienia?

– Pisałam do ciebie – ale mi nie odpisał – Zapomniałeś śniadania, a śniadanie z kalafiorem to nie lada wyczyn. W szczególności, że my chyba nawet ich tu nie uprawiamy!

– Nie musiałaś – wyciąga ramie i otacza mnie w talii – Tym bardziej w tym stanie.

– Nie jestem chora – niemal warczę.

– Dziękuję – całuje mnie w głowę, a ja jestem gotowa się na niego rzucić, żeby zaznaczyć teren.

– Wow, gdy ostatni raz cię widziałam...

– Shelly, rozmawialiśmy o tym.

Rozmawiali o tym?

Kiedy niby o tym rozmawiali?

– Dobra ja idę. Zgadamy się potem.

Przysuwa się do niego, żeby pocałować go w policzek.

Naprawdę to robi.

I to na moich oczach.

– Pa, Brenda!

– Zjesz ze mną? – jakby się nic nie stało – Nie musiałaś jechać. Kupiłbym coś na kampusie..

– Mogłeś nie zapominać – a myślałam, że uda mi się nie zawarczeć.

– Przepraszam – kolejny buziak w czoło.

Shelly obraca się przez ramie, żeby zobaczyć, co z nami i szeroko się uśmiecha.

– Nie chcesz spędzać ze mną czasu przez mój stan?

Chryste, to wychodzi samo z siebie. Nie chciałam tego powiedzieć.

–  Co?

– Nic – łapię się mocniej za brzuch – Chyba muszę usiąść.

– Okej, tak. Chodźmy.

Prowadzi mnie do stolika i na szczęście jeszcze nie musi pomóc z siadaniem.  Wyjmuje z mojej torby jedzenie i kieruje je w moją stronę. Chcę go zamordować wzrokiem, ale widzę, że nie żartuje.

– Jedz, Brenda.

– Nie mówiłeś, że z nią rozmawiasz.

Kładzie dłonie na moich ramionach i zaczyna je masować. Mogłabym się o niego oprzeć i odpłynąć, ale zarazem jestem na niego wściekła. Nie wiem, na którym uczuciu się skupić.

– To nic takiego.

– Byłeś z nią gdy! – krzyczę, co przykuwa uwagę paru osób – A teraz mi o tym nie mówisz. Musiałam to przyjechać. Prawie cię ostatnio nie ma..

– Brenda, kochanie, musisz się uspokoić. Nie ma powodu, żeby się kłócić.

A jednak czuję jak jego dłonie się spinają, mimo, że miały dawać mi masaż ulgi.

– O czymś mi nie mówisz.

– Kocham cię – pochyla się na de mną, żeby spojrzeć mi w oczy gdy to mówi – Słyszysz, co mówię? Kocham cię.

Jestem w stanie zaszczycić go tylko wściekłym spojrzeniem i przesunięciem ręki na brzuch z powodu kolejnych kopnięć. Jestem zła, zmęczona i gigantyczna.

Czy możesz synku już wyjść?

Opieram się o niego.

– Co z nią robisz? – pytam jeszcze raz.

– Nic, Brenda. Nic. Odpocznij.

Jak mam odpocząć gdy tylko jedno z nas ma pełną władze nad swoimi ciałem?

Lost wedding rings |L.H|Where stories live. Discover now