1. PONIEDZIAŁEK

1.4K 80 62
                                    

Chory umysł jest bronią masowej destrukcji. Bez oczu, widzę tę wizję. Jeśli miłość do ciebie jest zła, to nie chcę mieć racji.

Te słowa wydawały się takie oczywiste. Powtarzałem je w myślach długo, aż zaczął się refren, potem kolejna zwrotka. Krzyk wokalisty zdawał się wyrażać przyczajony we mnie niepokój. Wzmacniały go kolejne riffy. Za każdym razem, gdy słuchałem d'Advocats, wyobrażałem sobie, że jadę w zespołem w trasę koncertową, gdzieś z dala od swojego życia. A to, w odróżnieniu od fantazji, należało do całkiem statycznych. Tam mogłem się kłócić. Krzyczeć na świat, gdy wymagał ode mnie czegoś więcej. Tu — wracałem do szkoły po feriach. Tam — trwał specjalny, prywatny koncert. Tu — istniała niechciana reszta.

— Leight! — Ktoś krzyknął moje imię i szarpnął za ramię. Zatrzymałem utwór i zdjąłem słuchawki z uszu. Skrzywiłem się na widok Ari. Głupek, obciął włosy prawie na łyso. Zrobił sobie taką krzywdę w trakcie ferii, jakby uważał, że ostatnie dni zimy przyniosą odnowę ducha.

— Cześć, pało — rzuciłem.

Wyszczerzył się w odpowiedzi. Przerzucił plecak przez ramię i pchnął drzwi do szkoły, tej największej zbieraniny dziwaków w okolicy. Posiadała tajną broń na ograniczanie wszelkiej indywidualności, która skutecznie krępowała ruchy i wżynała się w tyłek. Okropne mundurki nosił każdy z uczniów, jak jedna armia, równie fatalna. Mundurki nie różniły się kolorem od brązowych teczek szczurów korporacyjnych, które mijaliśmy na ulicy każdego poranka. Nazywaliśmy ich Papirusami, ze względu na wyschnięte dłonie, zmęczone twarze i nieodłączne papierowe kubki po kawie. Obok szkoły znajdowały się korporacje, jedne nowe, drugie w zaawansowanej fazie remontu. Trzecie, te najgorsze, odstraszały nawet najmniej zaangażowanych uczniów. Nikt z DEA nie chciał stać się Papirusem. Broniliśmy się przed barwą beznadziei, jak tylko się dało. Wtedy, wśród tej nędzy, pojawił się niespodziewanie ktoś inny.

Nosił czerwony płaszcz, a na głowie kapelusz, w którym wyglądał, jak z innego świata. Przyciągał wzrok, przez co dziewczyny odwróciły się za nim, a chłopacy pozwolili sobie na kpiący uśmieszek. Przeszedł bez najmniejszego stresu, spojrzał na zegarek i udał się do gabinetu dyrektora. Połowa szkoły obserwowała, czy dotarł tam bez większych przygód.

— Inspekcja sanitarna? — mruknąłem, a Ari zaśmiał się.

— Będzie myć kible tym płaszczykiem.

— Obyś się nie zdziwił.

Przechodziliśmy obok donośnie rozmawiających dziewczyn. Jedna z nich dostrzegła mnie, dlatego przeprosiła koleżanki i odeszła. Była to Papaya, córka mojego ojca. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, musiałem się więc przyznawać, że byliśmy spokrewnieni.

— Wy go obgadujcie, ale wiecie, co to za koleś? — wtrąciła się. Wzruszyłem ramionami, Ari prychnął. Papaya westchnęła: — To koleś na zastępstwo Boolge'a!

Zdziwiliśmy się naraz. Zapomnieliśmy, że nasz wychowawca, profesor Boolge, podczas ferii zimowych wyjechał na narty. W trakcie zabawy na stoku, zjechał tak niefortunnie, że złamał nogę. Podobno do szpitala zgłosił się dopiero po kilku godzinach, myśląc, że to nic poważnego. Znalazł się na miesięcznym zwolnieniu lekarskim, a nam, jego wychowankom, przysłano z uniwersytetu kogoś na zastępstwo. Dyrektorowi takie rozwiązanie opłacało się, bo nie musiał zmieniać na gwałt planów zajęć nauczycieli i uczniów. Wierzył, że ktoś z opiekującego się naszą szkołą uniwersytetu, może podnieść poziom nauki. Albo przynajmniej na papierze, bo DEA nie miała sobie równych w swojej przeciętności. Nie sięgaliśmy dna, ale i do pierwszej dziesiątki wiele nam brakowało. W sytuacji, gdy obcy pojawił się na terenie takiego średniaka, nie mogło skończyć się inaczej, jak sensacją. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że o jej sile przekonałem się na własnej skórze.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now