22. PONIEDZIAŁEK

490 52 26
                                    

W nocy właściwie nie spałem. Leżałem długie godziny, a gdy musiałem wstawać, pragnąłem pozostać w łóżku do końca swojego życia. Może w tej sposób przestałbym myśleć o błyszczących oczach zza cienkich szkieł?

Sho nie odezwał się przez niedzielę. Wieczorem chciało mi się płakać, rano walnąć go w twarz. Mogłem zrozumieć wiele rzeczy, od rozładowanego telefonu, bo wybuch gazu w jego domu i katastrofę budowlaną. Ale, na wszystkich bogów świata, wielkim wysiłkiem nie okazywało się napisanie jednej wiadomości. ŻYJĘ. SORRY, EJ, ALE NIC Z TEGO NIE BĘDZIE. WYBACZ. Opcji było bez liku, ale on przez cały dzień nie zdecydował się na żadną z nich.

Jeśli milczał, liczyłem na konfrontację twarzą w twarz, w szkole. Tam się zaczęło, mogło też skończyć. Tam jednak, jedyne, co mnie spotkało, to szlag jaśnisty. Omal nie zacząłem krzyczeć, kiedy okazało się, że pierwsza lekcja została odwołana.

***

Gapiliśmy się na siebie, gdy przebywaliśmy na stołówce. Siedzieliśmy w bezczynności. O tym, że nie będzie Sho, dowiedzieliśmy się z sekretariatu po piętnastu minutach koczowania pod klasą.

— Mówię wam! Zachlał pałę i nie wytrzeźwiał do poniedziałku! On na takiego wygląda, od samego początku czułem — powiedział Terry.

Nawet nie podjąłem większej analizy sytuacji. Rzuciłem w niego to, co akurat znalazłem pod ręką, czyli zasmarkana chusteczka. Terry prychnął. Pokazałem mu środkowy palec.

— Co ty robisz, Leight? — oburzył się.

— Po prostu wkurwia mnie twoje gadanie od samego rana! — warknąłem na niego.

Nasi znajomi posłali nam zdumione spojrzenia, które ani trochę nie sprawiły, że uspokoiłem się. Długo nie wytrzymałem w takiej bezczynności. Zostawiłem rzeczy pod opieką Ari i Garana i udałem się na poszukiwanie jakichkolwiek informacji.

***

Wicedyrektor właśnie wychodził ze swojego gabinetu. Wiedziałem, że go tam znajdę, bo zostałem odesłany przez sekretariat. Pobiegłem do niego i niejako zagrodziłem drogę, aby nie mógł wymigać się od udzielenia odpowiedzi.

— Leight. Coś się stało? — zapytał zdziwiony. Wziąłem głęboki oddech, aby znaleźć w sobie odwagę.

— Chyba tak. I nie będę ukrywać, że jeśli pan mi nie pomoże, to się powieszę — powiedziałem bez owijania w bawełnę. Wice zrobił wielkie oczy.

— Aż tak poważnie? Co się stało?

— Eee... Chodzi o pana Springsteena. Pożyczyłem mu dwa tygodnie temu komiks, nie mój, a mojego brata. Dzisiaj miał mi go oddać. No i nie ma go! I Komiksu, i doktora. Nie wiem, co robić — powiedziałem, a wice zmarszczył ze zdziwieniem czoło. — I ja wiem, że to brzmi niepoważnie, ale to jest naprawdę drogi komiks, a brat mnie zabije, jeśli nie dostanie go z powrotem.

— Mówisz, że kradzież zakończona morderstwem? — podsumował wice, a ja skinąłem głową.

— I złamane serce mojego brata. Harował przez wakacje, aby kupić ten komiks. Może mi pan pomóc?

— W czym? Leight...

— Chciałbym wiedzieć, co się stało z Sho Springsteenem. I czy jutro będzie, żebym nie stracił głowy.

Wice westchnął, spojrzał na zegarek i skinął na drzwi gabinetu.

— Dobra. Zadzwonimy na uniwerek i popytamy.

***

Długie przesiadywanie w gabinecie wicedyrektora sprawiło, że miałem ochotę wyjść z siebie. Wice zadzwonił do dziekanatu wydziału historycznego, a stamtąd przełączyli go do instytutu. Długo musiał czekać, bo prace w instytucie zaczynały się po dwunastej. Spojrzałem z rozpaczą na zegarek. Dochodziła jedenasta czterdzieści. W końcu, gdy ktoś łaskawie odebrał, wice opowiedział całą historię na nowo. W oczach miał jednak coś więcej, niż rozczarowanie zmieszane z rezygnacją.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz