10. ŚRODA

548 69 73
                                    


  Matka wyszła z gabinetu dyrektora, tuż za nią Campbell i Bashir. Sho nie dojechał. Podobno tylko dyrektor wiedział, gdzie podział się ten człowiek. Jeżeli chodziło o moją mamę, zamieniła godziny swojej pracy. Papaya powiedziała jej wczoraj o wszystkim, dlatego załatwiła sprawę wcześniej. Teraz, gdy mama przyjechała do szkoły, dowiedziała się, co mi groziło. Podeszła do mnie jednak z ciepłym uśmiechem. Dyrektor odchrząknął, a spojrzenie mamy stało się zimne jak stal.

— Leight, istaliliśmy, że aby sprawiedliwie zakończyć twój konflikt z Redrensem, dostaniecie taką samą karę. Status szkoły pozwala nam na to, dlatego otrzymacie dwanaście godzin prac społecznych. Uważamy, że to odpowiednia kara.

Słuchając go uważnie, skinąłem głową. Przy mamie wypadało grać bardziej poukładanego, niż byłem wśród kumpli.

— Oczywiście, panie dyrektorze. Jeżeli kara, to tylko sprawiedliwa.

Mama pogładziła czule moje włosy i posłała dyrektorowi spojrzenie, które wprost mówiło: Mój synek jest dobry, to w szkole jest problem.

***

Po powrocie do klasy przekonałem się, jak mocno zwróciłem na siebie uwagę wszystkich. Wcześniej uważali mnie za kogoś zwykłego. Teraz, gdy z mojego słabego ciała wyszedł demon, ustawiający takiego cwaniaka, jak Redrens, patrzyli na mnie, jakbym otrzymał boski pierwiastek.

— Nie gap się, bo zapłacę Leightowi, aby zmienił ci rysy twarzy.

— Dobra. Nie gadaj, patrzy się.

Usłyszałem tę rozmowę całkiem przypadkiem. Spojrzałem ukradkiem na dwóch kolegów. Jednocześnie, Ari schował twarz w dłoniach, a Garan ryknął śmiechem tak donośnie, że tamci zrobili się czerwoni. Musiałem zareagować w tej sytuacji.

— Nie bójcie się, swoich nie tykam — obiecałem im, wracając do jedzenia śniadania.

O tym, że przyszedłem z matką do szkoły, że Redrens nie pojawił się, a także karze, wiedziała już cała klasa. Jakbym prosił się o większe zamieszanie, kumple poobijanego idioty, podeszli do nas i napuszyli, jak bażanty ze złamaną dumą. Jeden z nich wystąpił przed szereg. Wyciągnął dłoń, tak, jakby chciał ją przybić.

— Na zgodę?

— Na zgodę — odpowiedziałem ze zdziwieniem. Przybiliśmy sobie piątkę. Cała ta przedziwna banda odeszła z wielką ulgą.

— Cioty. Cioty. Cioty. Cioty — skomentował Garan, a Lanak przyznał mu rację.

— Gdybym został przewodniczącym szkoły, kazałbym im nosić takie gacie na mordzie.

— Moje ciotki z chęcią oddadzą swoje galoty — mruknął Garan, a moi kumple ryknęli śmiechem.

Ich reakcja poprawiła mój humor, chociaż myślami byłem daleko stąd. Nawet wizja prac społecznych nie niepokoiła mnie tak, jak nieobecność Sho w szkole. Od wczoraj nie odezwał się. Nie pojawił się w gabinecie Campbella. Spytałem dyskretnie o niego. Odparł tylko, że napotkał problemy po drodze. Głowiłem się więc, jakie to były problemy. Nie znałem nikogo, kogo mógłbym zapytać.

— Ile mamy jeszcze czasu? — spytałem.

— Pięć minut — odparł Ari.

Skinąłem głową. Mogłem bez pośpiechu iść do toalety. Zostawiłem hałaślwych znajomych na korytarzu. Skręciłem w bok, potem na półpiętro. Wtedy usłyszałem stukot butów. Pośpieszne, zdecydowane kroki. Nauczyłem się na pamięć tego chodu.

— Sho! — zawołałem i ruszyłem w stronę klatki schodowej. Kroki zatrzymały się i zmieniły kierunek, gdy wybiegłem zza rogu.

— Stój, stój... — powiedział szybko, gdy niemal wpadliśmy na siebie. Nie przewidziałem, że zrobi tak zdecydowany obrót. Niemal staranowałem go, ale sprawna reakcja Sho pozbawiła nas nieplanowanego zakłopotania.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now