13. SOBOTA

471 63 13
                                    

 Rano sprawdziłem powiadomienia w telefonie tylko raz. Chłopaki wysłali na grupę pełno linków. Dotyczyły wybuchu fajerwerków w dzielnicy kolejarzy. Donosiły o tym lokalne media, jak radio, którego tata słuchał przy śniadaniu. Wstał wcześnie, nawet jak na niego. Zrobił mi dobrą herbatę i tosty, za co byłem mu wdzięczny. Jeśli jednak zacząłem dzień od dobrego śniadania, to czy dopiero później miałem poznać smak goryczy?

— Jakaś grupa kiboli zrobiła pokaz sztucznych ogni pomiędzy domami. Co za idioci — skomentował tata.

Podał mi talerz z tostami i objął ramieniem. Poczułem, że zabrakło mi tchu od jego ciepła, dotyku, bliskości. Tęskniłem za nim każdego dnia, dlatego gdy znów był obok, rozpłynąłem się z wrażenia.

— Uważaj na siebie, młody — rzekł. Uśmiechnąłem się, choć w środku rozpłakałem się z żalu.

— Dobrze, tatku.

— Świetnie — szepnął. — Zawiozę cię do szkoły, co? W końcu, jeśli jedziesz tam pomagać, nie musisz być mokry od rana.

***

Tata szturchnął mnie na pożegnanie, przez co nie potrafiłem wstrzymać ataku śmiechu. Ojciec też zarechotał, odchrząknął i spojrzał na moją szkołę.

— Wciąż tak samo brzydka.

— Ale nauczyciele cudowni — odparłem.

— Zawsze tacy byli. Dlatego dało się tutaj wytrzymać.

— To racja! — uznałem i zawiązałem szalik wokół szyi.

— A czapka? Zapięta kurtka? — spytał, czochrając mi włosy. Wywołał kolejną falę śmiechu i wielkiej niechęci wysiadania z samochodu. Nie wiedziałem, kiedy go znów zobaczę. Ciągle było go mało, a gdy już się pojawiał, tęskniłem za nim.

— A ten to kto? — zapytał tata, gdy zobaczył w oddali właściciela czerwonego płaszcza. Szedł z powrotem do samochodu, gdzie najwyraźniej zostawił coś ważnego. Uśmiechnąłem się szeroko.

— To człowiek na zastępstwie za Boolge'a. Dzisiaj jego kumple z uniwerku przyjadą do nas.

— Bęcwały nadęte.

— On jest spoko — uznałem. — Ma do nas odpowiednie podejście.

— To i tak są profesorki od siedmiu boleści, którzy wcisną sobie przypadkiem śrubokręt w dupę, gdy trzeba coś naprawić — mruknął.

Zaśmiał się przy tym, ja już trochę mniej. Może nie zrobiłby tak, gdyby wiedział, że jego syn chce dołączyć do takiego towarzystwa, przy okazji, podkochuje się w jednym z nich? Przedstawiciel tego porządku wracał właśnie. Skinąłem na niego.

— Pójdę z wychowawcą — postanowiłem. Tata pokiwał głową.

— Trzymaj się, kochany.

— Pa, tato! — Ucałowałem go w policzek i wysiadłem z samochodu. Bez trudu odnalazłem mojego zawirowanego doktora. Był o krok od wejścia do szkoły, jednak zatrzymał się, poprawiając sznurówki.

— Sho! — zawołałem. Pomachałem tacie, zamknąłem drzwi auta i pośpiesznie ruszyłem. Sho usłyszał mnie. Odwrócił się z zaskoczonym uśmiechem.

— Cześć, młody! — rzekł. Nabrałem ochoty przywalić mu w łeb, aby potem ucałować obrażenia. Zamiast tego, uśmiechnąłem się złośliwie.

— Jestem dużo młodszy od ciebie?

— Równo o dziesięć lat.

— Dla mojego taty, to ty jesteś młody. Doznałem zaszczytu, bo odwiózł mnie.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz