9. WTOREK

503 66 36
                                    

Przez to, co się działo, zapomniałem o rzeczach ważnych. Przypomniałem sobie przed matematyką, że czekała nas gruntowna powtórka, dlatego musieliśmy liczyć się ze zbiorową rozpaczą. Do tablicy podchodzili wszyscy, nie tylko chętni. Działaliśmy dość sprawnie. Połowa klasy przekonywała się, że nie umiała niczego, część umawiała się na korki, a garstka ekscytowała się, że chociaż wynik wyszedł im dobry. Należałem do grupy niepewnych, ale przekonanych, że jeśli poświęcą cały weekend, mogły być spokojne o zaliczenie sprawdzianu. Jedynym w pełni przygotowany był Ari, który, gdyby nie znał słów, komunikowałby się ze światem w języku liczb. Nikt inny nie potrafił liczyć tak z taką samą łatwością, co oddychanie.

Ari dał nam gotowe rozwiązania wszystkich przykładów z podręcznika, zgarniając drobniaki za swoją pracę. Istniało Mój obrotny przyjaciel czerpał z tego profity, udzielając po lekcjach masowych korków, dzięki którym klasa zawsze zdawała sprawdziany. Nauczycielka myślała, że to zasługa jej tłumaczeń. Jak na razie, nic nie zapowiadało, aby poznała prawdę.

Po matmie, gdy w głowach wielu działy się rzeczy dziwnie, nie związane z matematyką, udaliśmy się na klatkę schodową, aby dotrzeć na piętro. W tej ciasnej przestrzeni należało zachować czujność. Brak koncentracji skutkował wtargnięciem w grupę zdezorientowanych pierwszaków. Starszym zależało, aby przemieścić się sprawnie pomiędzy piętrami. Opanowaliśmy tę sztukę do perfekcji. Przesunęliśmy się wzdłuż ściany, przez półpiętro, z dala od tłumu. I wtedy, całkiem niespodziewanie, poczułem coś na twarzy. Krzyknąłem nagle i zerwałem z twarzy śmierdzący, niezidentyfikowany przedmiot.

Odkryłem, że na mnie stare, przepocone gacie. Ktoś zrzucił je przez barierkę z drugiego piętra. W pierwszej nie wiedziałem, co się stało. Bo i jak? Dlaczego? Po co? W następnej, gdy z obrzydzeniem wyrzuciłem je, zacząłem analizować. Garan zaklął wyjątkowo dosadnie, Ari nie wiedział, co się działo. Wtedy też, gdy wytężyłem wzrok, dostrzegłem Redrensa i jego kumpli. Patrzyli na całe zamieszanie z ubawem. Coś we mnie pękło. Stało się nagłe, gwałtowne, intensywne. Nigdy nie czułem czegoś podobnego. Ktoś szturchnął moje ramię, lecz nie powstrzymał, abym krzyknął:

— Redrens! Ty jebany skurwielu!

Mój głos rozniósł się po klatce schodowej. Większość osób zdziwiła się, spoglądając na moją stronę. W tym momencie miałem to gdzieś. Zrzuciłem plecak na bok i skoczyłem w tłum, byleby dotrzeć na piętro, do Redrensa. On zaś, pieprzony gnojek, widząc moją złość, odłączył się od kolegów i pognał dalej. Usłyszałem krzyki za sobą, ale nie zatrzymały mnie. Minąłem kumpli tego kretyna, oniemiałych z wrażenia. A on, zupełnie nie spodziewając się pogoni, pobiegł jeszcze wyżej.

Ominąłem skutecznie zdumionych uczniów. Krzyknąłem donośnie imię Redrensa ponownie, ścigając go przez korytarz. Odwrócił się w panice. Był przerażony. Też byłbym na jego miejscu. Redrens założył, że zdoła uciec, lecz pomylił się. Dobiegłem do niego, złapałem za ramię i pociągnąłem w dół. Kretyn stracił równowagę i upadł, a ja razem z nim. Przygniotłem go naraz do podłogi. Wrzasnął, lecz zamknął się, gdy oberwał w głowę. Zamachnął się na oślep, ale spóźnił się o ułamki sekundy, gdy uciekłem od jego łapsk. Ktoś niespodziewanie złapał mnie od tyłu i ściągnął z niego. Był to Garan, a może jeden z kumpli tego matoła. Wrzasnąłem, aby mnie zostawili, bo winien był Redrens. Nasza potyczka trwała jeszcze chwilę, dopóki nauczyciele i reszta kumpli rozdzielili nas ostatecznie.

***

— Skandaliczne! Szokujące! Niedopuszczalne! — wrzasnęła wychowawczyni Redrensa, który siedział u pielęgniarki z podejrzeniem złamania nosa. Spojrzałem na nauczycielkę z udawaną skruchą i westchnąłem.

Znaleźliśmy się w gabinecie dyrektora Campbella, zaraz po wielkiej wrzawie i awanturze na korytarzu. Plotki już huczały po całej szkole. Niecodziennie maturzyści gonili się i szarpali na podłodze.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now