MAJ

360 45 2
                                    

Moje osiemnaste urodziny wypadały w środę, dlatego świętowanie przenieśliśmy na piątkowy wieczór. Pogoda rozpieszczała nas. Maj nigdy wcześniej nie był tak ciepły, wieczory tak przyjemne, a niebo rumiane, jak w dniu, gdy urządziłem imprezę.

Rodzice wyjechali na do swoich znajomych, informując mnie że sąsiadom obok należało się godne przypomnienie o naszej obecności. Ich zgoda pasowała mi, mojemu rodzeństwu również. Zaprosiłem więc wszystkich z klasy, ich osoby towarzyszące, paru kumpli ze szkoły, aż doszło do tego, że w domu pojawiło się około pięćdziesięciu gości.

Przestałem liczyć, gdy biegając między grillem a kuchnią, wlewałem w siebie zimne piwo. Zakończyło się to nie inaczej, jak zdecydowanie przyśpieszonym humorem i dwoma potknięciami w jadalni. Na szczęście, obok pojawili się Ari z Garanem, ogarnęli mnie pośpiesznie i usadowili na dworze w cieniu. Ludzie nie robili za dużo bałaganu, pili piwo i śmiali się. Później zaczęli tańczyć do granej przez Lanaka na gitarze piosenki d'Advocats. Akustyczna wersja sprawiła, że znów poczuliśmy się, jak na koncercie. Wybraliśmy się tam całą grupą, a teraz, gdy spotykaliśmy się na moich urodzinach, w nietrzeźwej atmosferze, wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.

W pewnym momencie ktoś, zawołał mnie do środka. Uniosłem wzrok, łapiąc ostrość. Poderwałem się do góry i wszedłem do domu. Na korytarzu ktoś stał. Rozmawiał z grupką ludzi przy wejściu, odmawiając im piwa i papierosów. Zmarszczyłem czoło na jego widok. Okulary. Czarne włosy. No nie.

— Leight! No chodź, koleś do ciebie! — zawołała Abby i pociągnęła mnie w stronę wyjścia. Grupa rozstąpiła się, a ja ujrzałem kolesia z firmy kurierskiej, trzymającego w dłoni sporą paczkę.

— Leight Abelard? — zapytał. Skinąłem głową, opierając się o ramię jednej z dziewczyn i biorąc od niej papierosa.

— Tak. Chce pan?

— Gościu, jestem w pracy. Masz, podpisz — powiedział ze smutkiem i podał mi tablet, abym mógł potwierdzić odbiór paczki.

Podpisałem się jakoś koślawo, nie tak ładnie, jak mój tata czy chłopak, po czym odebrałem od kuriera paczkę. Ważyła trochę, ale głównie przez folię, której ktoś sobie nie szczędził.

— Dzięki! Miłej pracy! — zawołałem, śmiejąc się szeroko.

Kurier pomachał nam, wycofując się z domu. Wrócił jednak, wziął papierosa i zapalił z dziewczynami. Powiedziałem im jeszcze, żeby jednak nie wpuszczały nikogo obcego do domu, bo groziła im za to śmierć ze strony brata, który, siedząc na schodach, rozgadał się z siostrą Berthela. Posłałem im uśmiech, zerkając raz po raz na paczkę.

— Eee... Idę na chwilę na górę. Daniel, nie flirtuj, tylko pilnuj! — zawołałem, wlokłem się po schodach i pobiegłem do mojego pokoju. Gdy zamknąłem drzwi, dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą.

Szumiało mi w głowie, a dookoła słyszałem śpiewy ludzi. Wszyscy bawili się świetnie. Nikt nie wymiotował, nie dewastował mi domu, nie zajmował kibla w jednoznacznej sytuacji z koleżankami. Ktoś zapytał, czy może zapalić trawkę. Pozwoliłem, samemu zaciągając się kilka razy. Słuchając tak swoich kumpli, uznałem, że może raz na jakiś czas umieli zachowywać się odpowiedzialnie. Nie to jednak było teraz najważniejsze.

— Paczka... — wyszeptałem i usiadłem na łóżku. Paczka spoczęła na moich kolanach. Obserwowałem ją przez kilka długich chwil.

— Okej, okej... — mruknąłem, patrząc na odręcznie wypisany adres nadawcy, gładząc go i usiłując nie rozpłakać się z wrażenia. — Ty gnido...

Otworzyłem spokojnie paczkę, chociaż serce łomotało mi, jak oszalałe, a myśli wirowały wokół wszystkiego, tylko nie przy sprawnym dostaniu się do środka. Uznałem, że to wynik zaciągnięcia się o jeden buch za dużo. Ucieszyłem się jednak, po karton otworzył się po kilku mocnych szarpnięciach. Ujawił całą swoją tajemnicę, która doprowadziła mnie do szaleństwa.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now