6. SOBOTA

474 63 9
                                    

Poważna sprawa, młody człowieku, rzekłby tata. Mama zaś złapałaby się za głowę i obróciła dwa razy, chcąc zapomnieć o tym, co usłyszała. O niczym jednak nie wiedzieli. Nic nie powiedziałem. Długo analizowałem, bo cały poranek, i to pod każdym względem. Wczorajszy dzień był jak zagadka. Szaleństwo. Przygoda. Koszmar. Pokusa. Przypomniałem sobie słowa, które padły między nami. Każdą odległość. Oddech pełen zachwytu. Smak czekolady. Błysk w oku. Drapiące uczucie w gardle.

— Dość... — jęknąłem i usiadłem. Od wszystkiego zaczęła boleć mnie głowa. Bo jeżeli miała dziać się rewolucja, to pełną parą. Wątpliwości dotyczyły jednak tego, czy byłem na taką rewolucję gotowy. Bo kto byłby? Ja? Na pewno nie...

— Znów mówisz do siebie w swoim rozumku? — spytał Daniel nad moich uchem, gdy zastygłem przy śniadaniu. Odchrząknąłem pośpiesznie i udałem, że nic takiego nie miało miejsca.

— Matka pytała, jak czuje się ojciec Ari? Bo to u niego wczoraj byliście, co nie? — zagadał. Pokiwałem energicznie głową.

— Tak. Ale nie rozmawiałem z nim. Spał. Wiecie, po takiej operacji, sen jest najlepszy — odrzekłem. Mama przyznała mi rację.

— No tak, tak... Komuś jeszcze tostu?

Papaya zgłosiła się, mama zaś zaśmiała się jej w twarz.

— Chcesz? To mi pomóż!

— Mamo!

— Mamooo. — Matka przedrzeźniała ją i wstała od stołu. — Poważnie, Papayo, pomóż mi. Zrobimy tosty dla ojca. Zje je, jak wróci.

— Tata wraca? — zapytałem nagle, rozbudzając się. Mama pokiwała głową.

— Powinien być o jedenastej. Idealnie na drugie śniadanie.

— Idealnie, żeby zobaczył nos Leighta po starciu ze schodami — wtrącił Daniel. Posłałem mu naraz wściekłe spojrzenie.

— Jestem łamagą i debilem, okej? Masz jeszcze z tym jakiś problem? — zapytałem mało uprzejmie. Rodzina spojrzała ze zdumieniem, nawet kot i pies. Rzadko się zdarzało, abym odpowiadał tak Danielowi. Jeśli jednak rewolucja miała się dziać, to w pełni. Mój brat stuknął się w czoło, sugerując, żebym przestał. W głowie pokazałem mu środkowy palec. Przy stole zdobyłem się na donośnie prychnięcie.

— Przestańcie — syknęła Papaya i wstała od stołu. Daniel pochylił się wtedy w moją stronę.

— Wiem, że zabierasz moje rzeczy i czytasz je po kątach. Przestań być frajerem i po prostu zapytaj — wyszeptał, po czym napił się herbaty.

— Nic ci nie zabrałem — odrzekłem uparcie. On odstawił kubek i odchrząknął.

— Lepsza najgorsza prawda, niż najwspanialsze kłamstwo. Tak samo, jak te twoje fikcyjne starcie ze schodami — wyznał. Zamarłem na jego słowa, a on spojrzał na mamę i posłał jej uśmiech. — Zapomniała schować wyniki badań od lekarza — mruknął, — A tego skurwiela zabiję, jeśli tknie cię jeszcze raz.

— Daniel — pisnąłem ze strachem — nie rób nic. I nie mów tacie...

— Nie powiem. A ty nie kłam więcej, rozumiesz?

— Nie będę. Przepraszam.

— Chłopcy! — zawołała mama. — Chodźcie, zrobimy tosty razem!

***

Wieczorem usiadłem z tatą w salonie, przyglądając się temu, jak pracował. Siedział nad długą listą w i skreślał kolejne pozycje jaskrawym mazakiem. Prześledziłem wzorkiem po długim, kolorowy spisie.

— Co tym razem? — zapytałem. Tata pozwolił, abym oparł się o jego ramię.

— Po kolesiu zostało wiele przedmiotów, muszę je sprawdzić. Rutynowe zajęcie, jak wiesz. Ale, ale, nie o mojej pracy, a o tobie, mój drogi. Jak nos? Boli cię bardzo? — odrzekł. Pokręciłem natychmiast głową.

— Nie. Ale na stopniach trochę bolało.

— Moja gapa — stwierdził, na co uśmiechnąłem się. Tata zachichotał. Później wskazał mazakiem na listę w notatniku.

— Widzisz? Miał chyba każdy egzemplarz książki wydanej w tej części kraju.

— Przyniesiesz mi coś? — zapytałem nagle. Tata uniósł brwi.

— Raczej nie będzie tam książek o komputerach.

— Nie — wyszeptałem przeciągle. — Weź coś o filmach. O sztuce. Albo o kawie lub jedzeniu.

— Po co ci takie książki? — Tata zdziwił się prawdziwie i spojrzał mi w oczy. Wzruszyłem ramionami z uśmieszkiem.

— Całe życie mam spędzić przed ekranem? Tato, nie spróbuję wielu rzeczy, to może chociaż sobie o nich poczytam — odrzekłem, tuląc się do niego.

***

Kumple zamierzali wyciągnąć mnie na piwo, ale odmówiłem im starym argumentem — tata w domu. Trochę narzekali, ale dopuścili. Odetchnąłem, bo nie miałem sił, aby robić coś więcej w ciągu tego dnia. Wciąż zdawało mi się, że siedziałem w kawiarni, miałem na języku smak szarlotki, a w uszach dźwięk jego perlistego śmiechu.

— Szlag. Przestań, przestań, przestań— mówiłem do siebie. Mój zbuntowany umysł posłuchał, ale do czasu. Uaktywnił się w nocy, po snach tak koszmarnych, że obudziłem się o niewiadomej godzinie, odkrywając, że poduszka przesiąkła moimi łzami.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz