15. PONIEDZIAŁEK

491 54 23
                                    


Chociaż nie brałem narkotyków, oprócz niewinnego palenia trawki na imprezach, w drodze do szkoły czułem się tak, jakbym znalazł się pod wpływem. Świat wydawał mi się tak piękny, tak płynny i bez skazy. Jednocześnie, nie potrafiłem skupić się niczym. Nie ogarnąłem się nawet wtedy, gdy spotkałem Garana na korytarzu.

— Ale to był szalony weekend, co nie? — zagadał, gdy czekaliśmy przed salą.

Z trudem zrozumiałem jego słowa. Chciałem zobaczyć się z tylko z Sho, nic więcej. Żebyśmy uśmiechali się do siebie. Żeby znów iskrzyło. Żebyśmy znów udawali obojętność. Zdumiałem się, tak łatwo o tym myślałem. Garan też się zdumiał, ale nie moimi rozterkami.

— A to co? Ari w konspirze z Bombą?

Nasz przyjaciel pojawił się na korytarzu w towarzystwie Sho. Rozmawiali ze sobą swobodnie. Zamurowało mnie. Od kiery Ari z nim rozmawiał? Po tym, co wydarzyło się w weekend, wszystko wydawało mi się podejrzane. Nie ukrywaliśmy swojego zaskoczenia. Gapiliśmy się z Garanem tak długo, dopóki Sho i Ari nie podeszli pod salę.

— Hej — rzekł nasz przyjaciel.

Posłałem mu wymowne spojrzenie, potem zerknąłem na Sho. Starał się zachować powagę, choć widziałem, z jak wielkim trudem. Ogarnęły mnie dreszcze.

— No hej — odpowiedział Garan. Skrzyżował ręce na piersi, jakby oczekiwał wyjaśnienia tego potajemnego spotkania. Ari jedynie uśmiechnął się.

— Chcecie wejść do klasy? Trzeba ją przewietrzyć, a mamy z dziesięć minut do lekcji, jak widzę — zaproponował Sho.

Pokiwałem głową energicznie. Zostawiłem chłopaków, idąc za Sho. Stoczył małą potyczkę z kluczami przy zamku. Zaśmiał się nieco, a wcale nie ukrywał, że problem nie istniał.

— O, jest — rzekł z ulgą. Posłał mi przepraszający uśmiech i otworzył drzwi.

W sali rzeczywiście powietrze stało, dlatego ruszyłem na ratunek. Nucąc pod nosem, zająłem się otwarciem. okien. Ari i Garan zajęli swoje miejsce i zaczęli pożerać śniadanie. Garan sięgnął jeszcze po telefon, zaczytał się we wiadomościach. Do momentu, gdy zrobił taką minę, jakby trzasnął go piorun.

— Garan? — zapytałem ze zdumieniem, Ari unosił wzrok. Sho spojrzał w naszą stronę. A Garan, jak siedział, tak prawie zjechał z wrażenia pod ławkę.

— Stary, co jest?

— To! — rzucił rozpaczliwie i pchnął telefon na stół. Pochyliliśmy się nad nim, chcąc wiedzieć, co takiego się stało. Ujrzałem na ekranie wielki nagłówek, który przeczytałem z zapartym tchem.

— Niespodziewany koncert d'Advocats. Przyszły piątek, Stara Hala w Yeeds, Ja pierdolę... — przeczytałem, łapiąc się za serce.

Jeżeli ktokolwiek mógł nazywać się głosem mojego pokolenia, to tylko d'Advocats. Zespół pochodził z naszego miasta, znał więc nasze problemy. Ich piosenki zdobywały wszystkie listy przebojów, a każdy, ale to absolutnie każdy, znał chociaż jedną z nich. Nagły koncert był wydarzeniem elektryzującym wszystkich.

— Sprzedaż biletów rusza jutro... Bogowie! — jęknąłem. — Dlaczego ten wtorek? Dlaczego wtedy, gdy mamy matmę? Ten pieprzony sprawdzian!

— Chłopaki, co się dzieje? — zapytał Sho i podszedł blisko. Z rozpaczą pokazałem mu telefon.

— Nasz zespół gra...

— No... okej. Ale to chyba fajnie?

— Tak, ale sprzedaż biletów rusza o tej samej godzinie, co matma!

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOnde as histórias ganham vida. Descobre agora