2. WTOREK

622 69 22
                                    

       Rano dopadł mnie deszcz tak zacięty, że drogę z przystanku do szkoły musiałam przebiec. Nic nie zapowiadało takiej ulewy, a zmokłem przez nią całkowicie. Ubrania mogły wyschnąć, nie przejmowałem się ani trochę. To stan komiksu, który tkwił w plecaku, przyprawił mnie o dreszcze. Zapomniałem, że wczoraj schowałem go tam. Wyciągnąłem go pośpiesznie, położyłem na kaloryferze i modliłem się, aby przetrwał. Gdyby choć jedna strona uległaby uszkodzeniu, a Daniel dowiedziałby się o tym, straciłbym głowę, komputer i wolność do osiemnastki. Jeszcze kilka miesięcy dzieliło mnie od pełnoletniości, dlatego mierzyłem się z widmem szlabanu.

— Szlag! — syknąłem, widząc stan komisu. Jeszcze nie wpadałem w rozpacz, w dodatku lekcja jeszcze się nie zaczęł.

A los dalej kpił. Przez korytarz przeszła grupa osób, każda zaaferowana deszczem. Wśród nich był też Springsteen, wyjątkowo suchy. Czytając coś, minął mnie, przeszedł kilka kroków i zdziwił się. Wymieniliśmy ze sobą szybkie spojrzenia.

— Połowę klasy słyszałem w toalecie. A ty... Wszystko w porządku? — zapytał. Z rezygnacją w oczach, kopnąłem plecak w stronę kaloryfera.

— Wszystko mam mokre.

— A ta książka?

— Komiks — uściśliłem, a Springsteen zbliżył się.

— No właśnie. I to z limitowanej edycji. Co cię podkusiło, aby brać do szkoły Kapitana Dolano? — spytał.

— Własna głupota, psorze.

Springsteen wziął głęboki wdech. Czułem, że znalazłem się w beznadziejnej sytuacji. A on zdawał się rozumieć mój ból.

— Dobra — postanowił. — Daj mi go. Położę go w pokoju nauczycielskim przy kaloryferze, bo inaczej odkształcą się kartki. I druk może puścić. I... Po prostu daj. Przyjdź po niego za kilka godzin, dobrze? — zarządził i wyciągnął dłoń po komiks. Najpierw zbladłem, później ostrożnie oddałem mu zeszyt. Strony zdążyły się nagrzać, przez co zachciało mi się płakać.

— Dziękuję — powiedziałem cicho. Springsteen uważnie spojrzał na komiks i wzruszył ramionami.

— Jeszcze zobaczymy, czy będzie za co dziękować. Do potem! — rzekł i odszedł z cennym, rannym w boju egzemplarzem. Gdy odchodził, poczułem ścisk w żołądku. Teraz mogłem odebrać komiks wyglądający jak szmata albo jak nowy egzemplarz. Zacząłem stresować się jeszcze bardziej.

— Leight! Masz! — Ktoś zawołał moje imię. Była to Audrey, przyniosła herbatę na rozgrzanie po ulewie. Wziąłem kubek i wypiłem pośpiesznie.

— Uważaj, gorące!

— Już, kurde, wiem... — syknąłem, czując piekło w ustach i łzy w oczach.

***

Na przerwach odzywałem się mało, na lekcjach już wcale. Winne temu były poparzone usta, ale najbardziej troska o komiks. Springsteen nie powiedział dokładnie, kiedy mam przyjść. Za parę godzin, to znaczy ile? Za dwie, cztery, osiem? Mógł okazać się cwanym kłamcą, który zabrał komiks, aby sprzedać go za krocie.

— Przestań — powiedziałem sam do siebie. Na szczęście, wrzawa na matematyce trwała w najlepsze. Nikt nie usłyszał moich rozterek, nawet Ari, pochłonięty liczeniem ogromnego równania, które zapełniło już drugą stronę. Jedynie, co zapamiętałem z tej lekcji, to najbardziej oczywisty komunikat.

— Za tydzień powtórka! Za dwa sprawdzian! — zagrzmiała matematyczka, czyniąc nas najbardziej zdesperowanymi osiemnastolatkami w całym wszechświecie.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now