25. CZWARTEK

349 44 10
                                    

 Po raz pierwszy na wf-ie dostaliśmy taki wycisk, że po lekcji nikt nie miał siły. Wszystko za sprawą pogody, która wepchnęła do głowy trenera pomysł, aby biegać kilometry wokół boiska. Wszyscy protestowali, dlatego czekała nas rozgrzewka z pajacykami, a potem robienie kiepskiej parodii sprinterów. Wtedy też postanowiłem, aby poważnie zapytać Sho, czy nie chciałby biegać ze mną od przyszłego miesiąca. Jego obecność na podtrzymywała mnie na duchu, a w takim przypadku, potrzebowałem podwójnej motywacji. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, za co dostałem w ramię od Garana.

— Wracaj do nas.

— Wybacz. Ktoś mi ukradł myśli.

— Skubaniec — odparł.

Wciąż zaskakiwał ich fakt o mojej orientacji. Najbardziej bawiły mnie poszukiwania mojego tajemniczego chłopaka. Gapili się na różnych kolesi, a gdy tylko uniosłem wzrok, oni także zerkali w tamtą stronę. Gdy rozmawiałam z kimś z uśmiechem na ustach, oni robili wielkie oczy. Zaprzeczałem, zawsze z poczuciem satysfakcji.

— Nigdy nie zgadniecie — powiedziałem.

— Czego? — zapytała nagle Papaya, siadając obok mnie na przerwie. Ari i Garan natychmiast zapragnęli zmienić temat.

— Eee... Takie tam bzdety — odparł Garan.

— Wprost przeciwnie. Szukają osoby, z którą byłem na randce — powiedziałem pośpiesznie. — Chyba cię to mało interesuje.

— Wprost przeciwnie — odparła z szerokim uśmiechem.

Niespodziewanie objąłem ją ramieniem, na co Papaya roześmiała się. Spojrzeliśmy sobie w oczy, ostatecznie dając dowód w szkole, że nie wstydziliśmy się siebie nawzajem.

— Papayo, moja najwspanialsza siostro. Powiem ci niedługo. Tobie, rodzicom i chłopakom. Tylko teraz... Papirusy!

— Co?! — zdumieli się, a ja razem z nimi. Tym razem nie kłamałem.

Przez korytarz szła trójka Papirusów, suchych jak zawsze, sprawiających wrażenie, jakby znaleźli się na skażonym przez katastrofę ekologiczną terenie. Szli blisko siebie, rozglądając się nieco. Rozmawiali pomiędzy sobą ściszonym głosem, jakby bali się, że ktoś ich zrozumie. Ruszali przy tym palcami, niczym kosmici, posługujący się obcym językiem. Trójka tych szaleńców wyglądała jak najeźdźcy, pozornie cywilizowani, a tak naprawdę bardziej barbarzyńscy, niż my. Przeszli obok, skrzywili się i zniknęli za rogiem, tuż przy sekretariacie szkoły.

— Co... do... chu...

— Nie wiem — odparłem zdumiony. Ari złapał się za głowę, Garan ciężko westchnął, a kilku chłopaków wydało z siebie zdumiony okrzyk.

— Ha! Może teraz Papirusa przyślą nam za zastępstwo, co?! — zawołał za nimi Oysa, śmiejąc się donośnie na cały korytarz. Tak nie mogło być. Papirusów bym nie zniósł, nie zakochał w żadnym z nich, a ponownie pozwolił, aby placek z Podniebienia poszedł na zmarnowanie.

***

Placki okazały się sednem sprawy. Na ostatniej lekcji pojawił się sam wicedyrektor. Zawołał na korytarz wszystkich chłopaków, a gdy całą gromadą stanęliśmy przed salą, naszym oczom ukazały się wysuszone potwory z korporacji. Wicedyrektor sprawiał wrażenie, jakby jego działania były złem ostatecznym, pokierowanym raczej chęcią świętego spokoju, aniżeli racjonalnością.

— O! — pisnął nagle jeden z tych parszywych Papirusów i wskazał swoim prawie zmumifikowanym paluchem na Garana. — To on rzucał!

Garan, a także my, stojąc tam i nie mogąc przestać się dziwić, spojrzeliśmy najpierw na Papirusa, potem na wicedyrektora. Jemu błysnęły oczy z irytacji.

— Co? Ja... Nic nie zrobiłem! — krzyknął za zdziwieniem mój przyjaciel.

Po jego minie poznałem, że przypomniał sobie trójkę dziwaków z przystanku. To w nich rzucił plackiem Oysy. Co jednak robili po tygodniu w naszej szkole? Papirus prychnął ze złością i zrobi się purpurowy na jasnej twarzy. Wyszedł z kręgu swoich towarzyszy..

— To byłeś ty, młodzieńcze. Zapamiętałem cię!

— Bzdura! — zaprzeczył Garan. — Niby co takiego miałeś zrobić, co?

— Rzuciłeś ze mnie jedzeniem na przystanku, wsiadając do autobusu z bandą takich hultajów, jak ty!

— Nieprawda! — Garan spanikował nagle, a wice zamilkł ze zdumieniem.

Chłopacy także zbaraniali, nie wiedząc, czy ktoś nas wkręca, czy rzeczywiście Papirusy zdecydowały się, aby po latach gnębienia, dosięgła nas sprawiedliwość. Za sprawą tych trzech, działo się coś kuriozalnego. Musiałem to przerwać.

— Jak mógł w pana rzucać czymkolwiek, skoro byliśmy wtedy na lekcji? Jesteśmy wpisani na listę obecności. Nasz wychowawca to potwierdzi.

— No właśnie! — Chłopaki odpowiedzieli chórem, a ja skinąłem na nich i skrzyżowałem ramiona na piersi. Papirus posłał mi rozwścieczone spojrzenie.

— Pójdziemy zatem z tym chuligańskim wybrykiem do waszego wychowawcy!

— Nie da rady. Jeden na zwolnieniu lekarskim, drugi w szpitalu — odparł mu Lanak i posłał wice wymowne spojrzenie. Ten otrząsnął się natychmiast.

— Panowie. Proszę. Wasze oskarżenia są bezpodstawne! Nie mogę dopuszczać do takiej sytuacji na terenie mojej szkoły. Proszę bardzo, tam są drzwi. I tak, zaprowadzę panów, i to natychmiast!

Papirusy odeszły z żądzą zemsty w oczach. Pomachaliśmy im bardzo uprzejmie, raz po raz środkowym palcem, po czym wróciliśmy do sali w wyśmienitych humorach.

— Uwaga, zaczają się na przystanku i zaczną nas gryźć — wtrącił Terry.

— Pedały wysuszone — odparł mu Lanak.

Ari zrobił nagle wielkie oczy, i nim weszliśmy do sali, trzasnął przewodniczącego w plecy. Lanak syknął i posłał mu zdumione spojrzenie. Chłopaki zamarli ze zdziwienia.

— Strzelę ci jeszcze raz, tym razem w mordę, jeśli dalej będziesz stosował na kogoś określenia odnoszące się do orientacji, jasne?! I nie, ja nie jestem gejem, nie mnie w tym momencie obrażasz, a resztę tych ludzi, rozumiesz?! Reszta, tak samo! Od dzisiaj bez ciot, pedałów, ciepłych i temu podobne? Słyszycie?! Bo jak nie, to Leight świadomie zmieni wam rysy twarzy! A wiecie, że nawet Redrens przeprosił go osobiście, tak? Także mordy, zbolałe tępaki — fuknął ze złością, tupnął nogą i wszedł do klasy.

***

S: Jutro wychodzę ze szpitala. Zdjęli mi gips, założyli za to łuskę. Wyglądam, jak z mechaniczną ręką.

L: Jeju, ale super! Znaczy, że wracasz do domu, mechaniczna ręka nieco mniej mnie cieszy.

S: Jestem w końcu Hajime, a nie Kapitan?

L: Z tą urodą, to na pewno.

S: Coś Ci się nie podoba?

L: Nie. Wręcz przeciwnie.

S: No ja wiem.

L: Zobaczymy się jutro?

S: Dam Ci znać. Prawdopodobnie zobaczę się jeszcze jutro z moim bratem. Muszę załatwić ostatecznie sprawy z matką..

L: Dobrze. Będę czekać na znak.

S: Wspaniale. A teraz idź spać. Jest druga w nocy.

L: Ty też pójdziesz?

S: Jeśli mnie nie będziesz zagadywać, to może się uda.

L: Ha. Ha.

S: Dobranoc!

L: Dobranoc!

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now