11. CZWARTEK

502 63 42
                                    

   Jadąc do szkoły, próbowałem wmówić sobie, że nic się nie stało. On wcale nie przejmował się moim stanem. Byłem dla niego dzieciakiem, ot co, nic więcej. Dzieciakiem, który spalił się ze wstydu na jego widok, gdy minęliśmy się na korytarzu. Nie pomogła obecność moich kumpli. Zalałem się okropną czerwienią na twarzy. Z takim rumieńcem, w gównianym mundurku, rzeczywiście wyglądałem niepoważnie.

Na wf-ie nie działo się lepiej. Graliśmy wyjątkowo z dziewczynami w siatkówkę. Gdy serwowałem, na sali zapanował popłoch. Piłka poleciała kilka metrów od Abby, przez co zaczęła piszczeć:

— Nie atakuj mnie, Leight! Jestem po twojej stronie!

Wykonałem najbardziej zirytowany przewrót oczami w życiu, a zaraz po nim, rozległ się gwizdek.

— Abelard! Trzydzieści pajacyków poza boiskiem! — wrzasnął trener.

— Co?! Trenerze! — krzyknąłem. On gwizdnął ponownie.

— Abelard, pajacyki!

Zakląłem donośnie i zszedłem z boiska. Garan zareagował na moje zejście od razu. Zaczął wykłócać się z trenerem, że zdecydował niesprawiedliwe o moim losie. W rezultacie, dołączył do mnie. Klnąc, wspólnie zrobiliśmy z siebie debili, wykonując to najmniej wdzięczne ćwiczenie świata.

***

Luźna atmosfera na okienku wcale nie poprawiła mu humoru. Na dworze rozszalał się deszcz, dlatego nie poszliśmy do Podniebienia, a zostaliśmy w szkole. Zajęliśmy się gruntowną powtórką z matmy. Ari zyskał na tym najwięcej, zgarniając pieniądze za policzone zadania. Oświecił połowę klasy w jej niewiedzy. Mnie jednak nie pomógł. Działo się tak dużo, nie potrafiłem skupić się na jego słowach. Sprawa jeszcze mocniej się skomplikowała, gdy zerknąłem na telefon. Otrzymałem dwie wiadomości, jedną od mamy, drugą zaś od człowieka, dzięki któremu nie mogłem normalnie żyć.

— Garan. Idę ogarnąć te godziny do odpracowania — powiedziałem cicho do niego.

Ari siedział nieco dalej, tłumacząc coś dziewczynom, dlatego nie zwracał na nas uwagi. Garan skinął głową i pomachał. Odmachałem mu z ciężkim uczuciem na sercu. Czułem się źle, a czy mogło być jeszcze gorzej?

Sho napisał, abym przyszedł do pokoju nauczycielskiego w trakcie okienka. Czując, że drżały mi ręce, udałem się w wyznaczone miejsce. Zapukałem do drzwi i zaczekałem. Po kilku sekundach, otworzył mi nauczyciel od biologii, zupełnie, jak w zeszłym tygodniu.

— Dzień dobry, jest może Springsteen? — zapytałem. On pokiwał głową i roześmiał się niespodziewanie.

— Jest, jest. Zabawia nas tu nieźle. Ale już, poczekaj, zawołam go — odrzekł i wszedł z powrotem do pomieszczenia.

Nie zamknął drzwi, dlatego ujrzałem wnętrze pokoju nauczycielskiego — kilka stołów, dużo krzeseł i jasne światło z góry. Zagryzłem wargi z nerwów. Nie mogłem stać jak słup, dlatego przeszedłem się trochę, myśląc, jak mocno zarumienię się na widok Sho. Inaczej nie mogłem się zachować. Nie po tym, co siedziało mi w głowie i co wydarzyło się w trakcie naszej rozmowy.

— Hej. Świetnie, że jesteś — usłyszałem jego głos. A więc to już. Teraz.

Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem na niego, on na mnie. Co zaskoczyło nas obu, to fakt, że zareagowaliśmy podobnie. Sho zagryzł policzki od środka i schował dłonie w kieszenie, a ja zgarbiłem się. Zamilkliśmy, choć dobrze wiedzieliśmy, że wypadało coś powiedzieć. Zastanawiałem się, czy właśnie tak powinniśmy się zachowywać.

— Moja kara. Godziny do odpracowania. Dyrektor coś postanowił? — doznałem nagłego olśnienia. Sho otrząsnął się natychmiast.

— Co? Tak... Tak, rozmawiałem z nim jakąś godzinę temu.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now