LIPIEC

493 50 27
                                    

  Wszelkie ubrania, chociaż najcieńsze z możliwych, lepiły mi się do tyłka tak mocno, że nie byłoby różnicy, gdybym niczego nie nosił. Żar lał się z nieba tak intensywnie, jakby świat czekała zagłada. Choć znalazłem w sobie tendencje do narzekania na zimowy bezruch, latem sytuacja nie prezentowała się lepiej. Miasto topiło się w słońcu, nawet asfalt i dworzec kolejowy. Roztapiałem się najbardziej, wachlując bezskutecznie gazetą. Czekałem

Spojrzałem na zegar nad głową. Zbliżała się dziesiąta. Oczekiwałem, że po tak upalnym dniu, nadejdzie chłodny, przyjemny wieczór, a już na pewno taki, gdy każdy oddech skutkował kroplami potu na karku i suchym powietrzem w płucach. Pogoda miała trochę czasu, aby się określić. Nie to, co na piekielny dziad, który powinien pojawić się o dziesiątej na postoju taksówek. Wciąż nie raczył tego zrobić. Nie chciałem ciągle narzekać, ale czekając w cieniu, ledwo co dawałem radę. Napiłem się wody, a patrząc na etykietę, przypomniałem sobie ulotkę, pozostawioną przez Sho w czwartym tomie przygód Kapitana.

NADMORSKI KLIMAT. LOKALNE JEDZENIE, W TYM, NASZ SER. WODOSPADY, LASY. NATURA, PRZYGODA, WAKACJE. OŚRODEK WYPOCZYNKOWY W DOLANO ZAPRASZA!

— Najpierw to ja się tu roztopię, zanim on... Sho! — krzyknąłem nagle, gdy czarny samochód wjechał pośpiesznie na postój taksówek.

Porwałem z ziemi swój plecak i pobiegłem do niego. Sho zaś, włączając awaryjne światła, wyskoczył z samochodu. Wyglądał tak, jakby urwał się ze świata najbogatszych ludzi świata. Miał na sobie biała koszulkę, czarne nakładki na okulary i krótkie, lniane spodnie. Ściął niedawno włosy, dlatego gdy skoczyłem w nagłej euforii, nie mogłem przestać gładzić go po zgolonym karku.

— Bogowie. Sho! — zawołałem, tuląc się do niego z utęsknieniem.

Czułem głód jego bliskości. Gdy całowaliśmy się publicznie, zapomniałem o upale, pocie, czekaniu. Nie pamiętałem o tym, jak zdziwiłem rodziców, gdy oznajmiłem, że nie będę z żadną dziewczyną. Powiedziałem, że jadę na wakacje z kimś, kogo chciałbym im przedstawić. Choć nie powiedziałem wprost, bo jeszcze nie potrafiłem mówić o takich sprawach, rodzice zrozumieli, że mogą spodziewać się chłopaka. Nie doktora historii. Na taką prawdę nie byli wciąż gotowi. Ale to miało się zmienić, już niedługo. Obiecałem im, a także sobie, że gdy wrócę, dowiedzą się całej prawdy.

— Leight, wróć do mnie. — Sho ucałował mnie w czoło i otarł kilka kropel potu. — Zejdziemy z tego skwaru.

— Przepraszam — zrehabilitowałem się i poprawiłem plecak na ramieniu.

Trochę ważył, a przez upał, ciężej było mi go utrzymać. Sho ucałował mnie znów i skinął, abym otworzył bagażnik. Sprawnie wsadziliśmy plecak do środka. Spoczął obok reszty bagaży, jakie wzięliśmy na wyjazd. Mój chłopak zdecydował, że nadszedł czas, aby ruszać w drogę. Posłuchałem go z ochotą, bo w środku auta czekała już klimatyzacja.

— Jak dobrze — westchnąłem, gdy zająłem miejsce z przodu.

Zdjąłem buty, otarłem twarz i usiadłem wygodniej. Czułem się jak u siebie. I owszem, to było moje miejsce. Odkąd byliśmy razem, Sho nie hamował się. aby wszystko, co jego, nazywać także moim. Gdy w maju i czerwcu przebywał w stolicy, miałem pełne prawo do odwiedzenia jego mieszkania. Ktoś musiał sprawdzać, czy nie działo się nic złego. Chęci znalazłem wielkie, aby powoli przyzwyczajać się do swojego drugiego domu.

Teraz, gdy siedziałem obok, w dniu urodzin Sho, na jego życzenie, trzymając go za dłoń, ruszyliśmy w podróż. Zmierzaliśmy do miejsca, gdzie mogło wydarzyć się wiele dobrego, czego życzyliśmy sobie po długim czasie wspólnej tajemnicy.

Na tydzień zostawiliśmy za sobą wszystko. Dom, szkołę, której zostałem absolwentem, przyjaciół, znajomych. Uniwersytet, szalonych przyrodnich braci, niepokojące matki. Kino i bary. Ciastka i czekolady. Lęk i niepokój. Wstyd i niepewność. Zostawiliśmy wszystko. Jadąc do Dolano, znów poczułem się, jakbyśmy rzeczywiście byli sami na świecie.

Tylko Sho i ja. Tylko my. Tylko to, co jeszcze czekało na przerwanie milczenia.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz