28. NIEDZIELA

383 47 3
                                    

Obudziło mnie przyjemne ciepło. Otworzyłem oczy, widząc pogrążonego w głębokim śnie Sho. Jego głowa spoczęła na moim ramieniu. Choć była cudowna, ważyła swoje. Ścierpłem, dlatego poruszyłem się nieco. Sho zmarszczył nos i odwrócił się na drugi bok.

— Wstawaj. Zobacz, jaki piękny wschód słońca — wyszeptałem mu do ucha i wygramoliłem się z łóżka. Udałem się w stronę okna, przylegając nosem do szyby.

Widok za oknem był oszałamiający. Niebo płonęło czerwienią. Chmury iskrzyły się złotem. Pod spodem, gdzie miasto powoli opuszczała ciemność, pierwsze promienie słońca przegoniły wszelkie cienie.

— Ale czad — powiedział Sho, przecierając oczy.

Wróciłem do łóżka. Położyłem się bokiem, głowę kładąc na jego udacha. Milczeliśmy, skupiając się na ognistym niebie. Chciałem zapamiętać tę chwilę jak najlepiej. W końcu, gdy niebo powoli stało się niebieskie, Sho ziewnął szeroko. Przeciągnął się i znów przetarł oczy.

— A mówili, że przez cały weekend będzie padać... Strzelimy sobie po podwójnym kakao? — zaproponował. Nie odmówiłem mu. Nie powiedziałem niczego złego, aż do obiadu, gdy jego telefon zadzwonił po raz pierwszy od dwóch dni.

***

W Sho wdarło się skraje zdenerwowanie, tak mocne, że nie wiedział, co ma począć. Odłożył z trzaskiem telefon i wziął głęboki wdech. Spojrzał mi w oczy, chociaż nie miałem ochoty patrzeć na niego. A może znów analizowałem świat tylko pod swój interes? Myślałem o sobie, a tymczasem sprawa dotyczyła jeszcze kogoś trzeciego.

— Co mam robić, Sho? — zapytałem. On pokręcił głową nerwowo.

— Nie wiem. Zostań, usiądź. Nie wiem... Poważnie, nie wiem — odparł, chowając twarz w dłoni. Był bliski załamania, jakby nie spodziewał się, że podjęcie najważniejszej decyzji jego życia przyjdzie tak szybko.

Gdy cieszyliśmy się swoją obecnością w trakcie kolejnej nauki gotowania, telefon Sho rozdzwonił się, jak szalony. Petria wracała do domu. Nie miałem wątpliwości. Była na dworcu, złapała taksówkę, niedługo miała wrócić. A ja?

— Sho. Do cholery... Nie będę siedział z tobą, jak ona... Sam z nią to załatw. Ja nie jestem w stanie. Nie spojrzę jej w oczy. Nie każ mi.

— Nie każę — powiedział drżącym głosem. — Nie wiem, kiedy znowu cię zobaczę. Wiesz?

— Wiem. Jak najszybciej. Sho.

— Porozmawiam z nią jeszcze dziś. Powiem jej, że to koniec — obiecał.

Zachciało mi się płakać, ale wiedziałem, że ściągnąłem na siebie kłopoty na własne życzenie. Chciałem być z Sho, lecz bez Petrii. Było pięknie, ale do czasu. Nie miał dla nas litości. Dla Sho nie miał. Musiał wybrać, innego rozwiązania nie widziałem.

Patrzył na mnie, gdy szykowałem się do wyjścia. Próbował ukryć, że nie płacze, ale okazał się gorszym kłamcą, niż ja. Wielki tydzień na prawdę ostateczną kończył się jego łzami. Walcząc o swój honor, potrafiłem zachować się bezwzględnie, ale nie dla Sho. Dla niego byłem w stanie zrobić wszystko. Skinąłem, aby podszedł. Zrobił tak natychmiast. Przytulił się i wyszeptał do ucha wiele słów, takich, których nie miał odwagi wcześniej wypowiedzieć. Popłakałem się od nich. Przekląłem w duszy ten świat. A właściwie na jego, bo pozwolił, że zapragnąłem, aby stał się dla mnie całym światem.

— Załatwię to. Będzie dobrze, tak?

— Tak — wyszeptałem, patrząc mu w oczy. — Będzie dobrze. Sho.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ