19. PIĄTEK

484 59 38
                                    

Zbudziłem się ponad godzinę przed budzikiem, co w normalnych okolicznościach rozzłościłoby mnie. Ocknąłem się przez powiadomienia w telefonie. Sprawdziłem większość na wpół przytomny, dopóki nie odczytałem jednej wiadomości. Dostałem obrazek, na którym Hajime naskakuje Kapitanowi na plecy. Wspólnie krzyczą DZIEŃ DOBRY. Przetarłem oczy, rozbudzając się natychmiast.

— Bogowie. Uwielbiam go — wyszeptałem.

Uznałem, że nie muszę się ukrywać, przynajmniej nie przed nim, gdy witał się w ten sposób. Może on też tak uznał? Czekał, aż odpiszę. Przetarłem oczy i jak najszybciej zabrałem się do udzielenia odpowiedzi.

L: Dzień dobry! Masz takiego gifa na każdą okazję?

S: Wychodzi na to, że tak. Wstajesz już?

L: Idę na 10. Mogę jeszcze trochę pospać?

S: Nie. Szkoda dnia na lenistwo.

L: Żadne lenistwo, a zbieranie sił. A Ty jak?

S: Jest 7:00, wstaję o tej godzinie. Byłem już biegać, żeby się trochę uspokoić. Teraz się nudzę. Postawiłem, że razem będziemy się nudzić.

Mokry, zmęczony po bieganiu Sho, w dodatku ubrany w obcisłe, sportowe ciuchy? Usiadłem natychmiast, pozbywając się resztek snu.

L: Wciągasz mnie w nudę od samego rana? No super.

S: Może i tak, ale tylko do czasu.

L: Do 19?

S: Tak.

Sho czekał, a to oznaczało, że miał konkretny plan na wieczór. Wspólne wyjście wcale nie musiało skończyć się po seansie. Zagryzłem wargi z wrażenia.

L: Spotkamy się w szkole?

S: Będę Cię szukać. Na stołówce?

L: Może być. Muszę wygrzebać się z łóżka i ogarnąć się.

S: Nigdzie Cię nie trzymam, tym bardziej w łóżku. Wstawaj, wstawaj.

— Chciałbym, żebyś mnie tak trzymał — mruknąłem sam do siebie i stanąłem na równe nogi.

Do łazienki wziąłem ze sobą telefon. Przez cały poranek nie rozstawałem się z nim. Pisałem z Sho, właściwie tak, jakbyśmy próbowali rozszyfrować siebie wzajemnie. Spytałem, czy dobrze spał, odpowiedział, że ma wrażenie, jakby cały czas śnił. Potem napisał, że robi dla siebie śniadanie. Chciał wiedzieć, czy mam jakieś alergie. Wspomniałem o kiwi, a on ucieszył się, że ich nie lubił. Czytałem każdą wiadomość po kilka razy, zawsze z głupim, bo szczęśliwym uśmiechem.

Pisaliśmy ze sobą, gdy wychodziłem z domu, wsiadłem do autobusu i pojechałem do szkoły. Na pierwszej lekcji przystopowaliśmy, on jechał do pracy, a ja musiałem się skupić. Wróciliśmy do pisania przed spotkaniem na stołówce. Kiedy zobaczyłem go, już nigdy nie chciałem udawać przed nim. Sho wydawał się spokojny, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nosił czarny golf i ciemne, wąskie spodnie. Wcześniej widziałem go w marynarkach, kolorowych koszulach i jeansach. Czerń pasowała mu niezwykle. Wyglądał dostojnie, o czymś świadczyło moje spojrzenie nieustannie skierowane w jego stronę.

Kupiłem ciepłą czekoladę w automacie, Sho poszedł w moje ślady. Powiedział w pewnym momencie:

— Chodź, mam coś dla ciebie.

— Żartujesz?

— Nie, ani trochę.

Usiedliśmy więc nieco na uboczu. Znalazłem wolny stolik przy oknie, co ucieszyło Sho. Przyjechał niedawno do szkoły, ja byłem po zajęciach zawodowych. Okoliczności sprzyjały wypiciu ciepłej czekolady w swoim towarzystwie. Nie należała do tak pysznych, jakie wypite poza szkołą, ale dopóki siedzieliśmy w jej murach, obowiązywały nas pewne zasady.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now