Rozdział 21

536 34 6
                                    

W piątkowy ranek otworzyłam oczy w przeświadczeniu, że coś się nie zgadza. Spojrzałam na zegarek i już wiedziałam, co mi nie pasowało. Za oknem świeciło Słońce, była już jedenasta. Na biurku znalazła karteczkę od mamy. "Późno wczoraj wróciłaś, a pierwsze dni szkoły i tak są bez sensu. Dzisiaj sobie odpuść, skoro wieczorem ma przyjechać Kornelia. Wyszłam do miasta, w kuchni masz naleśniki". Najpierw poszłam do łazienki, umyłam się i uczesałam. Potem zabrałam się za śniadanie, a na końcu wróciłam do pokoju i zajrzałam w wiadomości. Ludzie z klasy pisali na grupie, że nikt dzisiaj nie idzie do szkoły. W sumie im się nie dziwię, wczoraj u Michaliny byli wszyscy bez wyjątku.

Otworzyłam szafę i wyciągnęłam czarne legginsy i czerwoną koszulę w kratę. Szybko się ubrałam i usiadłam do komputera. Przez chwilę naprawdę miałam ochotę nagrywać, ale gdy tylko odpaliłam grę, nagle spadły mi nastrój i werwa. Przejrzałam tylko społecznościówki i wyłączyłam sprzęt. Kilka minut siedziałam w bezruchu, zastanawiając się, co mogę robić. Nie chciało mi się czytać ani grać. Montować nie miałam co, bo wszystko zrobiłam już w zeszłym tygodniu, sporo na zapas.

Po namyśle wstałam, schowałam telefon do kieszeni spodni, wzięłam jakieś drobne i wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz. Szłam przed siebie, nie bardzo mając pojęcie, dokąd właściwie zmierzam. Po jakichś trzydziestu minutach zatrzymałam się w kawiarni przy parku miejskim. Usiadłam przy stoliku na zewnątrz, bo było bardzo ciepło, i zamówiłam koktajl truskawkowy. Przez następne piętnaście minut siorbałam go przez słomkę, obserwując ludzi. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero dzwonek telefonu.

Od Kornelia: Będzie problem, jeśli przyjadę wcześniej?

Do Kornelia: Nie, a gdzie jesteś?

Od Kornelia: Siedzę w autobusie, będę za pół godziny.

No tym to mnie zastrzeliła. Dobrze, że nie poszłam do szkoły. Cóż, musiałam się zbierać. Po drodze do domu zatrzymałam się jeszcze w supermarkecie i kupiłam jakieś ciastka i napoje. Gdy dowlekłam się wreszcie do mieszkania, ledwo zdążyłam rozpakować przekąski, a w drzwiach pojawiła się Korni. Była już u mnie ze dwa razy, więc wiedziała, jak trafić. Przywitałyśmy się uściskiem, a potem usiadłyśmy na łóżku w moim pokoju. Brunetka rzuciła w kąt swój plecak, wyciągając tylko telefon.

- Więc... czemu przyjechałaś już teraz? - naprawdę mnie to ciekawiło, miała być na miejscu dopiero za jakieś cztery godziny.

- Nic takiego, pokłóciłam się z mamą. Wiesz, że dla mnie to w sumie norma - westchnęła tylko, patrząc na mnie porozumiewawczo.

Owszem, wiedziałam to doskonale. Korni ciągle o coś sprzeczała się z rodzicami, najczęściej z mamą i zwykle o jakieś drobiazgi. Nie wnikałam w sytuację, bo wiedziałam, że to dla niej wystarczająco przykre. Prawdę mówiąc, to jej przygnębienie trochę mi się udzieliło. Mimo tego nie mogłam usiedzieć na miejscu. Zaproponowałam wyjście na miasto, co przyjaciółka natychmiast poparła. Pół godziny później spacerowałyśmy już parkiem miejskim. Ludzi było zadziwiająco mało, jak na taką ładną pogodę.

- A co byś powiedziała na plac zabaw? - rzuciłam, kiedy obok niego przechodziłyśmy.

- To dla dzieciaków. Nie jesteśmy na to za stare? - spojrzała na mnie niepewnie.

- Obrażasz mnie? - uśmiechnęłam się łobuzersko, a gdy odpowiedziała tym samym, już wiedziałam, że nie odmówi.

Właśnie w ten sposób dwie szalone osiemnastolatki przez następne dwie godziny biegały po placu zabaw jak wariatki. Robiłyśmy zawody, która da radę wyżej się rozhuśtać, czołgałyśmy się tunelami, w które ledwo się mieściłyśmy, zjeżdżałyśmy ze zjeżdżalni na stojąco i kręciłyśmy się na karuzeli tak długo, dopóki nie spadłyśmy. Przy tym wszystkim śmiałyśmy się jak małolaty i oczywiście zrobiłyśmy całe mnóstwo głupawych fotek. Kiedy już się wyszalałyśmy, obie czułyśmy się doskonale szczęśliwe, mimo że osiedlowe mamusie z dziećmi patrzyły na nas, jakbyśmy były niepełnosprytne albo przynajmniej niepoczytalne.

Zakochana w kosmosie || ElevenWhere stories live. Discover now