Rozdział 22

485 38 11
                                    

Punktualnie o siedemnastej zjawiłam się na dworcu. Pociąg Mateusza miał przyjechać za dziesięć minut. Dalej zastanawiam się, jakim cudem wybłagałam Martę, żeby została w domu. Autentycznie nie mam pojęcia, biorąc pod uwagę, że nawet próbowała zatrzasnąć mnie zw łazience, dopóki nie pozwolę jej iść. Tak czy tak została u mnie i miała czekać, aż wrócę z Matim. Kupiłam sobie cappuccino w dworcowym automacie i wyszłam na pierwszy peron. Pięć minut później zaczęłam się martwić, czy aby na pewno przyjedzie. Gdy zobaczyłam pociąg, mało brakowało, a zaczęłabym skakać.

Maszyna zatrzymała się z piskiem, a z wagonów wysypali się podróżni. Ludzi było mnóstwo, przepychali się i potrącali mnie, ale mimo to dzielnie stałam na tym zatłoczonym peronie. W końcu zobaczyłam w drzwiach wagonu tak długo wyczekiwaną blond czuprynę. Już po chwili Mateuszowi udało się przedostać przez tłum i podejść do mnie. Wyglądał zwyczajnie, ale jednocześnie jakoś tak inaczej. Niebieskie oczy jak zawsze były schowane za szkłami okularów, włosy ciągle zbierały promienie słońca. Było ciepło i duszno. Mimo całego gwaru wokół, czułam się, jakbyśmy stali tam tylko my. A nie widziałam go tylko dwa tygodnie.

Od razu wpadliśmy sobie w ramiona. Cieszyłam się, że znowu mogę go przytulić, a nie tylko rozmawiać przez telefon. Miał na sobie jeansy i tę czarną koszulkę z wzorem kosmosu, którą tak lubię. Oczywiście niósł też plecak, w końcu miał siedzieć u mnie do czwartku. Nie wiem jak długo tam staliśmy. W każdym razie gdy rzeczywistość zaczęła ponownie do mnie docierać, peron był już prawie pusty. Mateusz uśmiechał się promiennie. Wyglądał idealnie.

- Hej Ata, jak dobrze znów widzieć cię na żywo. Stęskniłem się.

- Miło to słyszeć. Miałam nadzieję, że nie jestem jedyna, która tęskni - uśmiechnęłam się zawadiacko, a chłopak zachichotał.

Elek złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Całą drogę rozmawialiśmy, głównie o pierdołach. Opowiadałam mu o weekendzie z dziewczynami i o imprezce u Michaliny. Mati gadał o spotkaniu z Zeronem, które finalnie przełożył na za tydzień. Gdy dotarliśmy do parku miejskiego, nie obyło się bez sesji zdjęciowej. Kilka fotek poszło na Instagram, zarówno blondyna, jak i moje. Teraz na spokojnie mógł wstawiać zdjęcia ze mną, a ja z nim, bez obaw że ktoś się przyczepi. Dotarliśmy do domu dopiero po godzinie. Marta chyba zdążyła znieść jajko z ekscytacji. Wyskoczyła z salonu od razu kiedy weszliśmy.

- Cześć Eleven! Nie wierzę, że widzę cię na żywo. Masz cudne włosy, mogę pogłaskać? Matko, Ata trzymaj mnie, bo normalnie zejdę - złapała się teatralnie za serce, po czym zaczęła się śmiać.

- Wybacz jej, jest nabuzowana. Wypiła za dużo tymbarków - uśmiechnęłam się tylko rozbawiona i trzepnęłam Martę w ramię - Opanuj się dziewczyno, to nie te czasy. Tak to mogłaś robić w gimnazjum.

Nie chciałam jej dopiec. Zresztą zrozumiała, co miałam na myśli i tylko odpowiedziała mi klepnięciem w ramię. Godzinę później siedzieliśmy już we trójkę na podłodze w salonie. W tle w telewizji leciał jakiś paradokument, ale nikt nie zwracał na to zbytniej uwagi. Wszędzie wokół walał się popcorn, a było tego tyle, że moglibyśmy chyba robić orzełki. Prawie cały czas się śmialiśmy, rozprawiając o mało ważnych rzeczach. Nie było to nawet gadanie o YouTube, karierze i innych tego typu. Najzwyczajniej obgadywaliśmy ludzi, szkołę, zasadniczo wszystko, co przyszło nam na myśl.

Koło dwudziestej Marta wróciła do swojego domu, bo w końcu następnego dnia miałyśmy iść do szkoły jak porządne dziewczyny. Mateusz spokojnie rozłożył swoje rzeczy u mnie. Siedzieliśmy właściwie w ciszy, tylko na siebie patrząc. Było dobrze właśnie tak, jak było. Nagle wpadł mi do głowy doskonały pomysł. Podniosłam się z łóżka, złapałam koc i pociągnęłam chłopaka za rękę na zewnątrz. Poszedł za mną bez żadnych pytań. Przeszliśmy na tył domu, do ogrodu. Rozłożyłam kocyk na trawie, bo była już trochę wilgotna. Zrobiło się ciemno, na niebie błyszczały gwiazdy, a mimo to było zadziwiająco ciepło.

Położyliśmy się na kocu twarzami do nieba i patrzyliśmy w gwiazdy. To było to, co najbardziej chciałam robić. Nie potrzebowaliśmy niczego, wystarczył sam widok nocnego nieba, żeby nas uszczęśliwić. Czułam się trochę jak nad morzem, kiedy Mateusz pocałował mnie pierwszy raz. Z tą różnicą, że teraz byłam w domu, a zamiast plaży był zwykły trawnik. Wokół panowała cisza, tylko raz na jakiś czas ulicą przejeżdżał samochód. Nie było słychać nawet świerszczy. Moja ręka leżała luźno na kocu, a dłoń chłopaka była ułożona na mojej.

- Myślisz, że nam się uda? - zapytał blondyn szeptem, nie odwracając głowy w moją stronę.

- Co masz na myśli? - zapytałam, spoglądając na niego z niezrozumieniem.

- Związek. Myślisz, że przetrwa? - również na mnie spojrzał, obracając się bokiem. Postanowiłam nie płakać.

- No jasne. Dlaczego nie miałby?

- No wiesz, prawie się nie widzimy. Przyjeżdżanie do siebie na weekend raz na miesiąc raczej nie będzie łatwe do przetrawienia. I nie chodzi mi o to, że chcę z tobą zerwać, nie martw się. Po prostu mam wrażenie, że to nie będzie takie proste i beztroskie, jak wydawało nam się jeszcze nad morzem - cały czas szeptał, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć.

- Wiem o tym, ale przecież to nie tragedia. Poradzimy sobie tak czy siak. Może będziemy jak pary na odległość z powieści czy seriali, ale kto by się tym przejmował. Poza tym, patrz - wskazałam dłonią w niebo - Mogę się założyć, że one w nas wierzą. A nawet jeśli będziemy czuli się samotni i daleko od siebie, możemy myśleć o gwiazdach. Dzielą je miliony kilometrów, a i tak zawsze są na tym samym niebie. Nie chcę cię stracić przez odległość, która nie ma znaczenia.

- Ja ciebie też nie - uśmiechnął się delikatnie i położył dłoń na moim policzku - Nie chciałem psuć nastroju, naprawdę. Masz rację co do gwiazd. Ja też wierzę, że kosmos jest z nami. Minął raptem miesiąc, odkąd jesteśmy razem, ale i tak przeżyliśmy prawdopodobnie więcej niż typowe pary. Po prostu czasami nie umiem siedzieć cicho, kiedy powinienem.

- Nic się nie stało. Mamy przed sobą prawie tydzień wspólnego szaleństwa. I w tej chwili to obchodzi mnie najbardziej.

Leżeliśmy na tym kocu w ogrodzie jeszcze z godzinę. Nic nie mówiliśmy, żeby nie psuć nastroju. Odezwały się świerszcze, powietrze pachniało jeszcze letnim wieczorem. Cały czas trzymaliśmy się za ręce. Zaczęłam się powoli zastanawiać, jak ja jutro wstanę do szkoły albo czemu mama jeszcze nie woła nas, żebyśmy wracali do domu, ale stwierdziłam, że będę się tym martwić kiedy indziej. Oczywiście nie mogłam nie chodzić do szkoły cały tydzień, ale nawet jeśli prześpię jutro wszystkie lekcje, dużo zapewne nie stracę.

- Patrz! - Mateusz wskazał dłonią na niebo - Spadająca gwiazda, pomyśl życzenie. Tylko nie mów na głos, bo się nie spełni.

Uśmiechnęłam się tylko pod nosem. Nie wiedziałam, o czym pomyślał blondyn, ale mogę się założyć, że wy wiecie o czym myślałam ja. Wtuliłam się w klatkę piersiową chłopaka i chciałam tak zostać na zawsze. Pomylony pokój w hotelu, szantaż, przyjazd do niego, kłótnia, wycieczka nad morze... Potem wypadek, szpital, stream. Po tym wszystkim leżeliśmy w moim ogródku i gapiliśmy się w gwiazdy, licząc, że jedno życzenie wysłane do spadającej gwizdki wszystko załatwi. Że będzie tak spokojnie do końca świata, jak w bajkach.

Teraz już nie wiem, czy warto ufać spadającym gwiazdom.

~~~

Romantycznie? Bo miało być, ale takie bezuczuciowe monstrum jak ja nie jest w stanie ocenić, czy wyszło dostateczne znośnie. Dziękuję za dotychczasowe gwiazdki i komentarze, myślałam, że nikt już do tej historii nie wróci.
Dziękuję Wam serdecznie i do następnego.
Ata

Zakochana w kosmosie || ElevenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz